Szósta doba powitała lokatorów hotelu deszczem – co raczej nie było żadnym zaskoczeniem – oraz nagłym spadkiem temperatury, która dawała się w kość od samego rana. Na termometrze widniały dwa stopnie na minusie, a odczuwalność ciepła spadała wraz z zerwaniem się wiatru i obfitą ulewą. Gdy goście szykowali się do przetrwania następnego dnia najśmiertelniejszych nudów pod zakrytym chmurami słońcem, mieli w pamięci ostatnie, tragiczne wydarzenia, które wstrząsnęły małą, hotelową społecznością. Agonalny wrzask Heather nadal rozbrzmiewał w uszach, a widok martwego ciała w czarnym worku majaczył przed oczami. Na każdym odbiło się to nieszczęście i wszyscy, jak jeden mąż, przeżywać cichą żałobę. Jednak ta chwila miała być tylko przejściowa, bo gdyby stan smutku trwałby dłużej, to najprawdopodobniej ludzie w końcu oszaleliby pod wpływem negatywnych emocji. Oddanie czci zmarłej Marie, a potem wrócenie do równie niezachęcającej rzeczywistości. Nawet nie minęła połowa wyznaczonego czasu dwóch tygodni, a oni mieli już dosyć.
Na śniadanie Nea schodziła niechętnie, włócząc nogami po korytarzu wyłożonym ładną wykładziną. Odziana w swoje dżinsy, koszulkę oraz sweter Shawna szła za chłopakiem i jego menadżerem, nie uczestnicząc w rozmowie. Panowie zacięcie o czymś dyskutowali, a ona pogrążyła się w swoich myślach, pozwalając im swobodnie dryfować. Zastanawiała się, czy pani Burton zmarła z przyczyn naturalnych – ze starości – czy to wirus był ostatecznym powodem jej odejścia ze świata. Nevaeh miała do siebie żal i czuła ogromne wyrzuty sumienia, bo wiedziała o pogarszającym się stanie zdrowia Marie, a nic z tym nie zrobiła. Nie poszła do Alexa, żeby ten ściągnął do hotelu lekarza, ani nie zmusiła staruszki do porozmawiania o jej złym samopoczuciu. Czarnowłosa nalegała, ale starsza pani ją spławiała, gdyż uważała swój stan za kwestię starości, a nie choroby. Poza tym panna Taylor szanowała czyjąś prywatność – no prawie – i nie chciała wpierniczać się z buciorami w życie innych, skoro ktoś sobie tego nie życzył. Gdyby tylko coś zrobiła, to może Marie nadal byłaby między nimi. Gdyby tylko…
— Panno Taylor! — krzyknął ktoś za jej plecami.
Stanęła w połowie drogi do hotelowej jadalni, a kilka nieznośnych sekund później odwróciła się w stronę dobiegającego ją głosu. Zauważyła Alexa, który machał do niej nieśmiało zza lady recepcyjnej. Nadal wyglądał mizernie, ale czego można było się spodziewać po człowieku, na którego głowie znajdował się cały hotel i ponad osiemdziesiątka ludzi. Nea podejrzewała, że mężczyzna czuł się jeszcze gorzej, gdyż najpewniej miał świadomość, iż Marie umarła podczas jego „warty”, a mąż Heather został zabrany do szpitala, kiedy on leżał zalany w trupa w schowku na miotły. Nikt nie obwiniał Alexandra, bo to przecież nie od niego zależało czyjeś zdrowie. W końcu każdy mógł zachorować, a on nie miał z tym nic wspólnego. Był tylko człowiekiem jak wszyscy.
Spojrzała przez ramię na Shawna i Andy’ego, którzy zatrzymali się, przyglądając się im z zaciekawieniem wypisanym na twarzach. Wysiliła się na delikatny uśmiech.
— Idźcie, zaraz do was dołączę — powiedziała spokojnie, patrząc głównie na bruneta.
Skinęli głowami i ruszyli do wcześniej wspomnianego pomieszczenia, a ona poczłapała w stronę recepcji. Położyła jedną dłoń na ladzie, a drugą podparła brodę, wzdychając ciężko.
— Dzień dobry, Alexandrze — przywitała się ciepło. — Potrzebujesz mnie do czegoś?
— Właściwie to mam coś dla ciebie — oznajmił, sięgając po jakąś rzecz pod biurko. — Hotel, w którym się zatrzymałaś, w końcu przesłał twoje rzeczy. Przyszły dosłownie przed godziną, więc oddaję ci je od razu. — Położył przed nią saszetkę biodrową w czarnym kolorze. — Walizka czeka na zapleczu, zaraz ci ją przyniosę.
CZYTASZ
LOCKDOWN || S.M
FanfictionLos sobie z nich zakpił, kiedy postanowił zamknąć ich w jednym z hoteli w Vancouver na długich czternaście dni. Świat któryś raz z rzędu staje na głowie, a oni w tym wariactwie zaczynają tracić poczucie czasu, dni tygodnia. Nuda wdziera się do ich s...