Dom Elijaha Kamskiego
9 listopada 2038, godz. 11.Siedziałam w samochodzie porucznika, który chodził w te i we wte z telefonem przy uchu przed domem Kamskiego. Po wczorajszej sprawie, postanowiliśmy pojechać do stwórcy androidów i popytać go o kilka rzeczy na temat jego wynalazków aby się dowiedzieć, jak zaprzestać rewolucji defektów.
- Jak się dzisiaj pani czuje? - spytał Connor po dłuższej ciszy.
- Dobrze. Lekko zdenerwowana. - zaśmiałam się nerwowo.
- Rozumiem pani podenerwowanie. - odrzekł łagodnie. - Niech się pani postara być spokojna i proszę nikogo nie atakować.
Na ostatnie zdanie zareagowałam śmiechem, co ten się uśmiechnął.
Matko, coraz częściej się uśmiecha i żartuje. Jeszcze tylko zostaje nauka używania oraz rozumienia sarkazmu. Będzie tego potrzebował, żeby mógł zrozumieć mnie i Andersona.
- Postaram się, obiecuję. Ale teraz już chodźmy, Hank już za długo tam gada. - powiedziałam, po czym wyszłam z samochodu, idąc w stronę porucznika.
Ten jednak, nie wyglądał w porządku. Był bardziej... przygnębiony. I tym razem nie chodziło tu o Cole'a.
- Hank, czy wszystko w porządku? - zapytałam, podchodząc do niego.
- Zeszłej nocy Chris był na patrolu. - zaczął cicho. - Został... zaatakowany przez defekty. Powiedział, że uratował go sam Markus.
- Czekaj czekaj, TEN Markus?
- Tak.
- Wszystko z nim okej? - zapytał Connor.
- Tak, chłopak jest w szoku, ale żyje.
- Nie dziwię mu się. - mruknęłam. - Ale cieszę się, że nic mu nie jest.
- Ja pierdolę. - szepnął do siebie Anderson.
Mężczyzna spojrzał się w stronę domu założyciela CyberLife. Powoli zaczął iść w stronę jego drzwi, a za nim ja i Connor. Elijah był naszą ostatnią nadzieją, która mogłaby nam przekazać coś przydatnego na temat defektów i ich modelach. Bardzo się stresowałam.
A co, jeśli po prostu zagra z nami i tylko na tym stracimy? Nie często się stresuję, ale teraz chodziło o życie mojej siostry oraz jej przyszłość. Najciekawszy w tej sprawie był jej ukochany, Greg Tides. Rzekomy defekt.
Connor, widząc moje trzęsące się ręce, złapał mnie za lewą dłoń. Odrazu poczułam ciepło wchłaniające mi się w skórę od pasa w dół. Nie wiem, czy spaliłam w tamtym momencie buraka, ale zbytnio mnie to nie obchodziło. Cieszyłam się ciepłym uczuciem, którego lata już nie doświadczyłam.
Kiedy podeszliśmy pod drzwi, Hank zadzwonił do drzwi. Chwilę trwało, żeby ktoś pofatygował się je otworzyć, ale gdy chciał zadzwonić jeszcze raz, drzwi otwarły się, a w nich stanęła androidka. Miała blond włosy spięte w kucyk, niebieskie oczy i ciemno granatową sukienkę sięgającą za kolana. Była też boso.
Zauważyłam zdezorientowanie Hanka.
- Witaj, jestem detektyw Pines, a to jest porucznik Anderson, jesteśmy z policji kryminalnej Detroit. Przyszliśmy na spotkanie z panem Kamskim. - zaczęłam, pokazując odznakę.
- Proszę, wejdźcie. - odparła szybko, otwierając drzwi na oścież.
- Dobrze.
Gdy weszliśmy do domu, odrazu doszła nam do uszu klasyczna muzyka grająca w tle. W holu znajdowały się dwa fotele, ogromny portret Kamskiego, oraz jeszcze kilka innych dekoracji takich jak sztuczne kwiaty powieszone na ścianie oraz wyrzeźbione figurki z kamienia, którego sortu nie znałam. Wyglądem przypomniały ludzkie ciała, miały też i wycięcie w ciele w kształcie piramidy. Ten sam symbol miał na mundurze Connor.
CZYTASZ
Fearless | Detroit: Become Human
AcciónChodzące androidy, żyjące własnym życiem, to już codzienny widok w mieście Detroit. Niestety, ale nie wszyscy tolerują życia w mieście pełnym od maszyn. Byłam jedną z nich. Do czasu, aż pewnego dnia na służbie nie poznałam kogoś, kto zmienił moje p...