12 ~ battle of detroit, part 1.

467 39 23
                                    

Detroit, godz. 16.

- Pani detektyw?

- Słucham?

- Może mi pani wytłumaczyć, czemu jedziemy autobusem, a nie taksówką?

- Ponieważ nikt nie może cię zobaczyć. Wiesz przecież, co się teraz odprawia. Jeszcze by mi cię zniszczyli.

- Ma pani rację. - mruknął Connor, zapatrując się na miasto przez okno.

Siedzieliśmy na zupełnym końcu autobusu, żebyśmy nie zwracali na siebie większej uwagi.

Przypominam, że Connor ma nadal na sobie swoją marynarkę z logiem CyberLife oraz swoim numerem, a jednak wolałabym uniknąć nieprzyjemnych plotek lub, broń Boże, spotkań. Teraz jedyne co się liczyło, to żebyśmy dojechali bezpiecznie i niezauważalnie do mieszkania, gdzie powinni już być Hank i Gavin.

- Hej, Connor. A może nie chcesz do mnie mówić po imieniu? Czuje się staro jak mówisz do mnie per pani.

- A jak sobie pani życzy?

- Po prostu Xepher.

- No dobrze. - uśmiechnął się szatyn, zajmując się swą monetą oraz widokiem. - Piękne imię.

- Dziękuję. - uśmiechnęłam się. - Twoje też niczego sobie.

Connor jedynie kiwnął głową i wyszczerzył zęby.

Reszta drogi zeszła nam w ciszy. Niestety, obaj wiedzieliśmy, że jest to cisza przed burzą którą wyrządzimy zaraz reszcie w moim mieszkaniu. Była to ciężka decyzja, ale jak mówią w filmach? Świat wzywa. No, może nie dosłownie świat, ale nasze miasto, które desperacko próbuje zatrzymać ataki defektów. Wiedzieliśmy też, że nie jedynie nadchodząca rozmowa będzie burzliwa, ale także i reszta wydarzeń. Kto wie, może jak skończymy sprawę, to zaznamy wreszcie spokój?

Niestety, jesteśmy na Ziemi, a tutaj spokoju może zaznać tylko zmarły. W sumie, nawet i nie on.

Kątem oka zobaczyłam, że dojechaliśmy pod blok, który obsypany był śniegiem ponad okna piwnicy.

Wyszliśmy z autobusu i odrazu poczułam plaskacza zimnego powietrza, którego dostałam tuż przy otwarciu szklanych drzwi pojazdu. Poszliśmy więc w stronę mieszkania, w którym zaraz rozpęta się piekło. Weszliśmy do holu, po czym zaczęliśmy wchodzić na czwarte piętro. Na drugim piętrze już zaczęłam tracić oddech i widzieć mroczki. Straciłam oddech, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a w moim brzuchu czułam nieprzyjemne uczucie którym nazywamy stresem.

Usiadłam na schodach, dysząc przy tym głęboko.

- Czy wszystko okej? Wyglądasz słabo. - zapytał Connor, kucając przede mną.

- Tak, tylko... muszę chwilkę odpocząć. - wydyszałam, śmiejąc się żałośnie.

- Stresujesz się?

- I to jak.

- Spokojnie, nie możesz się przemęczać stresem. Pamiętaj o naszym planie.

- Tak pamiętam, potrzebuję tylko chwili. Idź na górę.

- Nie ma mowy.

Szatyn wstał i ku moim zdziwieniu, wziął mnie na ręce i ruszył dalej na górę. Nawet nie miałam siły protestować, tylko westchnęłam głośno i oparłam głowę o jego klatkę piersiową.

Kiedy doszedł do drzwi mieszkania, postawił mnie na nogi. Wtedy złapałam za klucze i przekręciłam nimi w lewo. W środku słychać było cichą muzykę, jakieś rozmowy i zapach cynamonowej świeczki.

Fearless | Detroit: Become HumanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz