13. Zmiana

105 7 0
                                    

Warszawa, Wrzesień, 1943 rok

POV KONSTANCJA LECHODOWAKA

- Muszę wyjechać na parę dni z Warszawy, ale nie zostawię Cię samej. Przeprowadzisz się do mojej znajomej. - oznajmił przy porannej kawie.

Spojrzałam spokojnie na Wiktora, nie odzywając się nic. Jedynie przytaknęłam na znak zrozumienia. Nie mam siły się sprzeciwiać. Jest mi obojętne gdzie będę pomieszkiwać. To i tak nie ma sensu. Wszystko stracone. Kiedyś myślałam pozytywnie, nie znając życia jakie mnie otaczało. Żyłam w bańce, stworzoną przez mój umysł. Ale pękła tak jak moja ciekawość świata. Nie chce żyć w takich czasach. Ani w tych, ani w żadnym. Może zabiłam mojego oprawce, ale nie poczułam ulgi. Wręcz przeciwnie. Tylko obrzydzenie do samej siebie.  

- Konstancja? - zapytał mnie żeński głos. 

Leniwie odwróciłam się do osoby, nie wiedząc co to za kobieta. Zamrugałam kilka razy, aby upewnić się czy dobrze widzie. Elegancka kobieta w krótkich lokowanych blond włosach z czarnym dystyngowanym żakiecie, dopasującą ołówkową spódnicą. W dłoni spoczywała skórzana torebka, która wyglądała na drogą.

-Dzień dobry, jestem Janina Whitehead. Przyszłam po ciebie, aby zabrać Cię do mnie. Wiktor mówił twoją legendę? - zapytała siadając obok, kłacząc na stole swoje rzeczy. Ja pokiwałam głową, na znak, że nie.

- To nic, zaraz dam ci nowe papiery. -uśmiechnęła się lekko, wyjmując coś z torebki. - Nazywasz się od teraz Hanna Bielik. Twój ojciec to Tadeusz, a matka Stefania. Urodziłaś się trzydziestego czerwca tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim roku. Zaczęłaś uczysz się w Staatliche Kunstgewerbeschule Krakau na wydziale architektury wnętrz. Przyjechałaś tu do mnie, aby odpocząć od Krakowa. Jesteś moją daleką krewną. Tyle zapamiętaj. Resztę akt musisz przeczytasz, ale u mnie. - dopowiedziała niczym hrabina, wyczekując aż się odezwę. 

-Czyli mam się teraz pakować? - zapytałam jak głupia dziewczyna, która pyta tak oczywistą rzecz. 

- O nie, nie, nie. - zaprzeczyła, podając mi papiery. - Jakby nie spojrzeć, jesteś nową osobą. Za przeproszeniem, nie możesz pokazać się w tanich łachmanach. - zachichotała.  - W końcu jesteś artystą. Ubrania są już u mnie. A te co masz w szafie... - spojrzała na Wiktora-... oddaj biednym. 

- Ale...

- Nie ma żadnych "ale". Musimy już iść. - wstała od stało i pociągnęła mnie do drzwi. 

Nerwowo spojrzałam na Wiktora, który tylko stał i patrzył na ten cały cyrk. Wiedząc, że nie dostanę od niego choć trochę wsparcia - ubrałam szybko buty i wyszłam zabierając torebkę z nowymi papiery. Popędziłam za kobietą, która już schodziła ze schodów. Wyszłyśmy razem z kamienicy do samochodu, który zaparkowany był pod budynkiem. Ostatni raz spojrzałam na okna przez które wyglądał Gryf, patrząc spokojne na to co się dzieje na dole.

Będąc w niejasnej sytuacji, oglądałam miasto przez szybę i czuję, że mnie to oddziela od tego świata. Świata pełnego przemocy i zbrodni. 

Przez kolejne tygodnie, nie wychodziłam praktycznie z pokoju. Wiktor musiał mnie zmuszać do jedzenia, które nie chciało przejść przez moje gardło. Poganiał jak małe dziecko do umycia się. Mimo jego zmiany, dalej miałam w głowię wspomnienia z tego wieczora. Od nowa przewijała się jak mantra, która nie chce wyjść z głowy. Wszystkie szczegóły, każdy zapach, każdy dźwięk pojawiał się w mojej głowię, tworząc obraz jak można w jednej chwili zamienić zwykłą dziewczynę w poniżoną szmatę, która boi się zostać sama, aby żaden mężczyzna patrzący w jej stronę nie zmienił się w Bruna Badera w czapce z złowrogą czaszką dumnie leżącą na nim i w czarnym płaszcz, którym mógł ukryć wszystko co chciał. Na samo wspomnienie, poczułam lekki dyskomfort, choć rany zamieniły się w strupy, a one zmienią się może w blizny, a może zniknął tak jak człowiek, który mi to zrobił.   

Świt Dla NasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz