Warszawa, Wrzesień, 1943 rok
POV KONSTANCJA LECHODOWAKA
- Muszę wyjechać na parę dni z Warszawy, ale nie zostawię Cię samej. Przeprowadzisz się do mojej znajomej. - oznajmił przy porannej kawie.
Spojrzałam spokojnie na Wiktora, nie odzywając się nic. Jedynie przytaknęłam na znak zrozumienia. Nie mam siły się sprzeciwiać. Jest mi obojętne gdzie będę pomieszkiwać. To i tak nie ma sensu. Wszystko stracone. Kiedyś myślałam pozytywnie, nie znając życia jakie mnie otaczało. Żyłam w bańce, stworzoną przez mój umysł. Ale pękła tak jak moja ciekawość świata. Nie chce żyć w takich czasach. Ani w tych, ani w żadnym. Może zabiłam mojego oprawce, ale nie poczułam ulgi. Wręcz przeciwnie. Tylko obrzydzenie do samej siebie.
- Konstancja? - zapytał mnie żeński głos.
Leniwie odwróciłam się do osoby, nie wiedząc co to za kobieta. Zamrugałam kilka razy, aby upewnić się czy dobrze widzie. Elegancka kobieta w krótkich lokowanych blond włosach z czarnym dystyngowanym żakiecie, dopasującą ołówkową spódnicą. W dłoni spoczywała skórzana torebka, która wyglądała na drogą.
-Dzień dobry, jestem Janina Whitehead. Przyszłam po ciebie, aby zabrać Cię do mnie. Wiktor mówił twoją legendę? - zapytała siadając obok, kłacząc na stole swoje rzeczy. Ja pokiwałam głową, na znak, że nie.
- To nic, zaraz dam ci nowe papiery. -uśmiechnęła się lekko, wyjmując coś z torebki. - Nazywasz się od teraz Hanna Bielik. Twój ojciec to Tadeusz, a matka Stefania. Urodziłaś się trzydziestego czerwca tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim roku. Zaczęłaś uczysz się w Staatliche Kunstgewerbeschule Krakau na wydziale architektury wnętrz. Przyjechałaś tu do mnie, aby odpocząć od Krakowa. Jesteś moją daleką krewną. Tyle zapamiętaj. Resztę akt musisz przeczytasz, ale u mnie. - dopowiedziała niczym hrabina, wyczekując aż się odezwę.
-Czyli mam się teraz pakować? - zapytałam jak głupia dziewczyna, która pyta tak oczywistą rzecz.
- O nie, nie, nie. - zaprzeczyła, podając mi papiery. - Jakby nie spojrzeć, jesteś nową osobą. Za przeproszeniem, nie możesz pokazać się w tanich łachmanach. - zachichotała. - W końcu jesteś artystą. Ubrania są już u mnie. A te co masz w szafie... - spojrzała na Wiktora-... oddaj biednym.
- Ale...
- Nie ma żadnych "ale". Musimy już iść. - wstała od stało i pociągnęła mnie do drzwi.
Nerwowo spojrzałam na Wiktora, który tylko stał i patrzył na ten cały cyrk. Wiedząc, że nie dostanę od niego choć trochę wsparcia - ubrałam szybko buty i wyszłam zabierając torebkę z nowymi papiery. Popędziłam za kobietą, która już schodziła ze schodów. Wyszłyśmy razem z kamienicy do samochodu, który zaparkowany był pod budynkiem. Ostatni raz spojrzałam na okna przez które wyglądał Gryf, patrząc spokojne na to co się dzieje na dole.
Będąc w niejasnej sytuacji, oglądałam miasto przez szybę i czuję, że mnie to oddziela od tego świata. Świata pełnego przemocy i zbrodni.
Przez kolejne tygodnie, nie wychodziłam praktycznie z pokoju. Wiktor musiał mnie zmuszać do jedzenia, które nie chciało przejść przez moje gardło. Poganiał jak małe dziecko do umycia się. Mimo jego zmiany, dalej miałam w głowię wspomnienia z tego wieczora. Od nowa przewijała się jak mantra, która nie chce wyjść z głowy. Wszystkie szczegóły, każdy zapach, każdy dźwięk pojawiał się w mojej głowię, tworząc obraz jak można w jednej chwili zamienić zwykłą dziewczynę w poniżoną szmatę, która boi się zostać sama, aby żaden mężczyzna patrzący w jej stronę nie zmienił się w Bruna Badera w czapce z złowrogą czaszką dumnie leżącą na nim i w czarnym płaszcz, którym mógł ukryć wszystko co chciał. Na samo wspomnienie, poczułam lekki dyskomfort, choć rany zamieniły się w strupy, a one zmienią się może w blizny, a może zniknął tak jak człowiek, który mi to zrobił.
CZYTASZ
Świt Dla Nas
Historical FictionCórka wysoko postawionego człowieka Armii Krajowej jest przez wir zdarzeń przypięta do muru, musząc być pokorna. Rozdarta między trzema flagami, nie dających jej szans na zrozumienie nowej rzeczywistości. Zagubiona, dostaje możliwość od złego omenu...