1. Łapanka

559 27 6
                                    

Warszawa, Czerwiec 1943 rok

Słuchając z daleka ulicznych grajków, oparłam się o łuk ściany pewnej kamienicy i dyskretnie odłożyłam nieznany mi list w prowizorycznej skrytce jaką znałam już od dawna. Nie powinnam się godzić na to, wiedząc jakie byłby z tego konsekwencje, ale musiałam zrobić to dla przyjaciółki mojej matki. Matka na pewno by tak zrobiła, wiedząc jak chorowita jest jej najbliższa przyjaciółka ostatnimi czasy. Widząc, że to już nie jest zabawa – to ostatni raz, kiedy pomagam w tym czynie. Nie mogę się narażać, gdy patrole są zbyt częste i zbyt liczne.

Dyskretnie sprawdziłam, że mój pakunek został umieszczony w głębieniu na tyle głębokim, że bez problemu zamknęłam tą szczelinę cegłą dopasowaną do budynku. Bez pospiechu poprawiłam mój warkocz i lekko odeszłam stąd na ile moje nerwy pozwalały. Odeszłam kilka kroków chodnikiem, obserwując młodą solistkę grającą z orkiestrą składających się z kilku skrzypków, gitarzystów i mężczyzny grającego na akordeonie. Wokół nich krążył niczym sęp, młody chłopiec spierający pieniądze do już zużytego kaszkietu. Grzebiąc w torebce czy przypadkiem nie mam jakiś wolnych monet, nagle muzyka ustała. Niepewnie zatrzymałam się, wyjmując z torebki pustą dłoń. Spojrzałam przed siebie, zauważając jak grajki co przed chwilą rozweseliło całą ulice – zwijają się w pospiechu.

-Dziewczyno, uciekaj!- krzyknął dość ostro mężczyzna za mną, uderzając mnie dość mocno w ramię. Nawet nie zwolnił, a biegł dalej prosto, wymijając jak mógł ludzi i ostrzegając dalej.

Zmarszczyłam czoło na sekundę, będąc całkiem dezorientowana co ten mężczyzna miał na myśli. Chciałam się wycofać z tej ulicy i wtedy zza rogu wybiegli przerażeni ludzie ile sił mieli w nogach. Widząc jaki jest popłoch, nie mogąc stać jak słup soli – bez żadnego planu, poprawiłam torebkę na ramieniu i ile mogłam, zaczęłam również biec z innymi za kamienice od której odeszłam chwilę temu. Skręciłam w najbliższą uliczkę, zauważając już Szkopów zamykających ulicę główną i stawiając prowizoryczny drewniany szlaban. To oznacza tylko jedno - łapankę. Przerażona rozglądając się nad kryjówką, zupełnie zapominając rozkładu tej ulicy. W panice przygryzłam wargę, rozglądając się za otwartymi drzwiami czy to sklepowymi czy kamienicy. Nagle poczułam silne szarpnięcie za ramię i pociągnięcie go w lewo, co skutkowało pociągnięcie całego ciała do jakiejś otwartej kamienicy. Nawet nie zapiszczałam, nie zdradzając mojego przerażenia. Moje ciało mimo tylu ucieczek od śmierci, przestało już reagować na coś takiego.

- A teraz zamknijcie swoje gęby i siedzicie tutaj aż się do nie skończy!-rozkazał starszy mężczyzna, zamykając szybko bramę od wejścia na wielki klucz.

Cały czas ktoś kto mnie uradował, trzymał mnie mocno za łokieć, nie pozwalając mi na żaden gwałtowny ruch. Spojrzałam na niego jeszcze z przerażeniem w oczach, a ten nie był nawet przejęty takim stanem rzeczy.

-Dziękuję.- cichym głosem podziękowałam, nie mając pojęcia czy zaraz moje serce nie wyrwie się z gardła.

Gdyby nie on - nie mam pojęcia czy bym się ukryła, mając tak mało czasu. Czasami myślę, że mam aniołów stróżów w każdej części miasta. Ile razy wpadałam w kłopoty lub nieumyślnie unikałam ich, a zawsze jakaś dobra dusza się znajdywała, która mi pomogła.

Mężczyzna utkwił wzrok, unikając mojej osoby, jakby nic się nie stało i to normalna sytuacja. Obserwowałam go krótko, by zobaczyć z bliska jak wygląda. Jest o wiele wyższy ode mnie i też starszy o kilka lat. Jego rysy twarzy są lekko ostre, lecz kilkudniowy zarost zasłania nie zbyt skutecznie kwadratową szczękę. Cera jest dość blada jak na te porę roku, a jego wielkie ciemne oczy na pewno paraliżują nie jedną. Czarne krótkie włosy, opadające na czoło z niewielką blizną pod prawą powieką i w na całej linii kąciku ust. Ta skaza dodaje mu powagi oraz też męskości.

Świt Dla NasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz