prolog

218 19 25
                                    

Łowca, morderca zbiera swe żniwo,
Łan kosi mieczem, pruszy ogień wojny.
Szyj strzałę z łuku, padnij, co żywo!
Bo oto minął świata czas spokojny.

Skrzyżujmy miecze, zęby, pazury,
Walczmy o wolność, wydrapujmy władzę.
Wznieśmy swej siły, okrucieństwa mury,
Nie dajmy się zniszczyć wroga nowej pladze

Słowa piosenki gładko przepływały między ponurymi i napawającymi niepokojem nutami wygrywanymi na lutni przez zręczne palce minstrela. Dobrze wyćwiczony głos przypominał sobą anielski śpiew, jednak przejmujące trwogą wersy zdawały się dobiegać z najczarniejszych czeluści piekieł.
— Któż to?— pytały liczne kobiety wzruszone pieśnią i odchodziły, nie otrzymawszy odpowiedzi, wrzucając uprzednio pobrzękującą monetę do wystrzępionego kapelusika. Nie było to banalne pytanie, bowiem niespotykany dotąd ubiór i przecząca wszystkiemu, egzotyczna uroda młodzieńca nie pozostawiały odpowiedzi na żadne z tych pytań. W żaden sposób ten utalentowany bard nie przypominał sobą wędrownego grajka.
— Kim on jest? — mężczyźni w zdumieniu odrywali kufle od ust i rozglądali się, nie wiedząc, jakiż to gość zawitał w progi wiejskiej tawerny i uraczył wzniosłą muzyką prostych chłopów. Młodzieniec na to, jakby słysząc szeptem zadawane pytania, uśmiechał się tajemniczo, nie przerywając swej pieśni i na powrót zatapiał się w kolejnych, przejmujących trwogą zwrotkach.
— Dobrze prawi— mówili po cichu. To szykuje się jaka wojna! Samem widział, jak smoki i kruki całymi hordami niebo przecinały! To zły omen, ja wam mówię!
Przez okna izdebki wyglądały dziecięce główki, by posłuchać, jak śpiewają przybysze z dalekiego świata. I zapadła nagle cisza, struny lutni, rozedrgane, powoli wróciły na swoje miejsca. Młodzieniec zarzucił instrument na ramię, poprawił tunikę opadającą na uda, przeciętą przez środek, ukazującą pod sobą kaftan z brązowej skóry. Przetarł wierzchem dłoni twarz, niewątpliwie należącą do wojownika, poznaczoną licznymi śladami zaciekłych walk. Uśmiechnął się lekko spod obszernego kaptura zasłaniającego czoło.
— Miło było u was koncertować — ukłonił się grzecznie. A czarny smok na jego ramieniu wyszczerzył kły, nastroszył rogaty grzbiet. Zrobił to, choć nie był żywy. Był tylko znakiem wypalonym starannie w skórze tajemniczego barda- wojownika.

Minstrel zniknął nagle wśród tłumu, wydostał się z tawerny przez drzwi lub niezamknięte okno. Wewnątrz zapanowało poruszenie. Rozległ się szmer głosów, spośród których żaden nie odważył się podnieść tonu ponad inne. Do czasu, aż nie odezwał się siedzący w rogu, sędziwy starzec, odjąwszy fajkę od spierzchniętych ust:
— Głupcy, czy wy wiecie, kto to był? Niech bogowie mają was w swej opiece! Wpuściliście tutaj Smoczego Zabójcę!



Notatka od autorki

No witam heh. Nie jest to moja pierwsza książka, ale prawdopodobnie pierwsza taka, przy której tak dużo się starałam (prace nad samą książką zaczęłam około grudnia 2019, natomiast nad samym uniwersum około roku wcześniej, chociaż dokładnie nie pamiętam). Dlatego wygląda to miejscami jak zwykła fantazja stworzona kiedyś w trzynastoletniej główce, proszę mi wybaczyć x'D Mam nadzieję, że jednak książka wam się spodoba, chociaż szczerze mówiąc nie chciałam jej publikować. No ale obiecałam hah

Mam nadzieję, że duszyczki spragnione mrocznych klimatów, krwi i ostrego prańska znajdą tutaj coś dla siebie, bo cóż...

Będzie się działo~

Proszę, jeśli możesz, zostaw jakiś znak życia, nie musi to być gwiazdka, ale chociażby 'xD' w komentarzu. Lubię widzieć, że ktoś tam jednak jest po drugiej stronie haha

VenatrixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz