Kontynent nie jest już dla nikogo bezpiecznym miejscem. Wyniszczony wojnami, plagami głodu i epidemii, władany przez podupadające mocarstwo coraz bardziej chyli się ku zagładzie. Ponadto od pewnego jest czasu systematycznie atakowany przez hordy smo...
Tej nocy Shane była wyjątkowo niespokojna. Nie mdlała już z bólu, a raczej sama jego obecność nie pozwalała jej zasnąć. Szalejąca poza murami wichura wygrywała swoje żałobne melodie, podobne potępieńczym jękom i zawodzeniu. Dźwięki pełne ukrytego wewnątrz mroku sprawiały, że dziewczynka podświadomie nie miała wątpliwości, iż znajduje się w twierdzy smoczych zabójców.
- Braciszku - wyszeptała cichutko. - Jesteś tam... gdzieś? Słyszysz mnie...? Odpowiedział jej podmuch wiatru. Po chwili wichura ucichła, jakby przygotowując się do powrotu że zdwojoną siłą. W oddali rozległo się zajadłe krakanie wron. W całej tej melodii zawierało się coś przerażającego, a jednocześnie gdzieś w głębi można było dostrzec piękną i smutną pieśń. Lecz aby ja usłyszeć trzeba było mieć naprawdę niezwykłe wyobrażenia na temat takiej żałoby. Jednak Shane była zwykłą dziewczynką. Pieśń śmierci, a raczej Skały Śmierci, przerażała ją i brzydziła. Brzmiała, jak odległy, ponury głos tej wyjątkowej, mrocznej siły natury, drwiącej sobie z kruchości istnienia.
Krakanie wron, pomyślała Shane, brzmi strasznie. Kojarzy się z umieraniem. A jednak świadczy o życiu. Są tu wrony... Może też inne zwierzęta? Uśmiechnęła się pod nosem. To naprawdę... piękne.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Rankiem nikt nie pojawił się w progu drzwi, a mimo to dziewczyna miała na sobie świeże opatrunki. Nie czuła już wątpliwie przyjemnego zapachu spalonej skóry. Zamiast niego pojawiła się lekka, całkiem miła dla zmysłów woń, przywodząca na myśl jakąś leczniczą maść ziołową.
Shane powoli wygrzebała się spod pledu i ostrożnie postawiła stopę na zimnej posadzce. Oparła na niej ciężar drobnego ciała, a przez część kończyny przeszła fala silnego bólu. Dziewczyna zacisnęła zęby i w akcie desperacji postawiła na ziemi drugą nogę. Tutaj dotkliwe uczucie było jednak dużo lżejsze i bardziej równomierne. Wyprostowała się i zrobiła jeden krok. Oparła się o ścianę, żeby nie stracić równowagi. W dalszym ciągu miała lekkie zawroty głowy i trochę się ich obawiała. Poza tym niemiłosiernie bolała ją lewa kostka, ale Shane starała się ją ignorować. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej przyzwyczajała się do bólu, ale nie umiała o nim całkowicie zapomnieć. Wkrótce dobrnęła do drzwi i wyjrzała na długi, szary korytarz. W regularnych odstępach widniały w nim stojaki z różnorodnymi, lśniącymi stalą zbrojami, zdobiące wnętrze zamku.
Shane przyjrzała się najbliższej z nich. Głowę niewidzialnego strażnika zdobił hełm z zamykaną, zgrabna przyłbicą. Logiczna konstrukcja większych i mniejszych metalowych płytek stanowiła dla dziewczynki niezwykłą zagadkę, nad której rozwiązaniem nigdy się nie zastanawiała. Misternie wykonana ochrona palców u pancernej rękawicy oplatała się wokół drzewca smukłej halabardy. Shane widziała kiedyś w wiosce przedstawicieli prawa oraz gońców królewskich, ubranych w podobne zbroje, którzy gościli w zawsze otwarej na wędrowców gospodzie. Mimo wszystko zawsze tym, co wyróżniało ich od zwykłych bywalców, czyli wieśniaków, bardziej, niż ubiór, było wybitnie aroganckie i pyszałkowate zachowanie, czym, nie zdając sobie sprawy, prowokowali później do żartów bardziej śmiałych mieszkańców wioski. Shane zajrzała w stronę jednego z końców korytarza. Był ciemny, wyglądał trochę jak początek jakiejś klatki schodowej. Z drugiej zaś strony przebijały się nieliczne promienie słońca.