Rozdział VIII

70 10 27
                                        

Silny, ostry wiatr targał nieznośnie rudymi kosmykami włosów. Kaptur wełnianego płaszcza zsunął się powoli z głowy smoczej zabójczyni, odsłaniając długi, mocno spleciony warkocz o kolorze niemalże krwistej czerwieni. Kobieta pospiesznie chwyciła brzeg ciemnozielonego materiału, nasuwając go z powrotem na siebie i kontynuowała monotonną wędrówkę, której jednostajność przerywały złośliwie jedynie porywiste podmuchy. Pozbawiony regularnych lasów, skalisty teren na dużym wzniesieniu nie tworzył nawet trochę przyjaznych warunków dla rozwijającego się życia, a nawet przechodniego podróżnika. Smokom bynajmniej on nie przeszkadzał, a wręcz był idealnym miejscem na spokojne życie i odchowywanie potomstwa w trudnodostępnych i nieodwiedzanych przez ludzi górach Uthra. Były one równocześnie dostatecznie blisko rzadko rozsypanych, praktycznie bezbronnych osad położonych z dala od ośrodków cywilizacji ludzkiej, a więc będących łatwym celem, zaś ataki na takowe nie wiązały się w zasadzie z żadnymi konsekwencjami czy odwetem ze strony pobratymców. Wioska po prostu znikała z powierzchni ziemi, a małe smoczątka jeszcze przez długi czas były nasycone. Nic więc dziwnego, że gdy któs jednak odkrył stratę lub zgliszcza, pierwsze podejrzenia padały właśnie na uthrańskie smoki.

Kaerenn coraz wolniej posuwała się przed siebie. Przenikający chłód, od którego palce grabiały, a stopy traciły czucie skutecznie jej to utrudniał, zaś pojawiające się miejscami zaspy śniegu lub błotniste bagna zwyczajną koleją rzeczy spowalniały marsz. Ponadto niesamowite zmęczenie i głód, jaki coraz bardziej dawał jej się we znaki, szybko i znacząco doprowadzał ją do szału. Nie był to dla niej najlepszy czas, jednak miała zaledwie kilka dni, dopóki trop był w miarę świeży. 

Kolejny podmuch ostrego, zimnego wiatru zrzucił jej z głowy kaptur. Kobieta zignorowała to, uznając poprawianie go za bezskuteczne i dalej niestrudzenie parła do przodu. Spojrzała w górę, próbując oszacować, jak wiele czasu pozostało jej do zmierzchu. Zachmurzone niebo nie pozwalało jej jednak dostrzec, gdzie znajdowało się słońce, a więc musiała zdać się na własną intuicję, co nie było łatwe, gdy przez kilka godzin monotonnej wędrówki mogła stracić zupełnie rachubę godzin. Kilka kropel deszczu wylądowało na jej odsłoniętym czole i nosie. Zaklęła pod nosem. Mogła jedynie mieć nadzieję, że porywisty wiatr przepędzi ciemne chmury zanim poważnie zdąży się rozpadać. Nie lubiła takiej pogody. Pomijając sam fakt, że na skraju nerwowego wycieńczenia bycie mokrą sięgało już stanowczo za daleko, depresyjna, przytłaczająca atmosfera dodatkowo uprzykrzała podróż, czego Kaerenn znieść już nie mogła. Potknęła się ze zmęczenia, upadając kolanami w błotnistą maź. Nie klęła, jedynie w znużeniu podniosła się z klęczek i kontynuowała marsz zupełnie tak, jakby wcale nie przejęła się ani tym upadkiem, ani kilkunastoma poprzednimi. Powłócząc nogami, dobrnęła do pnia najbliższego drzewa i oparła się o nie ręką. Wzrokiem pełnym nadziei zmierzyła przestrzeń przed sobą. Uniosła lekko kąciki zsiniałych ust na widok celu swoich trudów. Charakterystyczny, jaśniejący szczyt wzniesienia znajdował się zaledwie kilka minut drogi dalej.

 Charakterystyczny, jaśniejący szczyt wzniesienia znajdował się zaledwie kilka minut drogi dalej

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
VenatrixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz