Rozdział I

149 20 21
                                        

Zwłoki były poszarpane i okaleczone w trudny do identyfikacji sposób. Rozerwana skóra, znacząca długie na pół ciała i niebywale szerokie rozcięcie sprawiała, iż trudno było przynajmniej z grubsza określić, kto tak okrutnie je potraktował. Odzież, twarz i ziemia w okolicach szczątek nieszczęśnika zbroczona była świeżą jeszcze krwią, której mdły zapach unosił się nadal w powietrzu i drażnił nos dodatkowym elementem względnie niedawno rozegranej tu masakry.

Jasnowłosa dziewczyna cofnęła się pół kroku, drżącą dłonią zakrywając usta, żeby nie krzyknąć. Głos, który z przerażenia zamarł jej w krtani i tak najpewniej nie pozwoliłby na to. Piegowata twarz Shane skrzywiła się lekko w wyrazie współodczuwanego bólu. Lekko zamazany od łez widok martwego przyjaciela odbił swoje długotrwałe piętno w dużych, smutnych oczach o kolorze szmaragdu zmieszanym z dozą ponurej szarości. Wiklinowy koszyk z ziołami upadł na trawę, wydając przy tym nieznaczny szelest. Chłodny pot pokrył dłonie i kark nastolatki, przyprawiając o spazmatyczny dreszcz. Dziewczynka podniosła głowę, pociągnęła zadartym noskiem, wyczuwając nowy zapach, zupełnie różniący się od woni leśnej kory i żywicy, świeżych jagód, leczniczych ziół, które zbierała kilka chwil temu, czy wreszcie przykrego odoru krwi. Tym razem był to ostry, drażniący płuca swąd dymu. Dochodził z wioski, niechybnie samego jej centrum. Wiatr, przynosząc zapach, zmierzwił złote kosmyki potargał jasnym warkoczem dziewczynki, jakby w geście zachęty do wejścia wgłąb osady i sprawdzenia, co się dzieje, lub odwrotnie - żeby uciekać jak najszybciej i najdalej. Ale podmuch, przychodząc z daleka, poruszył sobą coś jeszcze. Jakichkolwiek wątpliwości dziewczyna nie miała do tej pory, zostały one doszczętnie rozwiane przez majaczące na horyzoncie języki ognia trawiącego strzechę, która pokrywała dach wiejskiego domostwa.

Po chwili zastanowienia zacisnęła desperacko zęby i pobiegła wgłąb osady. Miała złe przeczucia. Mokrą od potu dłonią podświadomie gniotła brzeg swojej lnianej sukienki. Dwie sprzeczne myśli siłowały się w jej wnętrzu, jakby wytrwale brnęła między granicami dwóch osobowości, dwóch różnych zachowań - iść do wioski i zaalarmować mieszkańców o pożarze i okrutnym morderstwie, czy uciekać tam, gdzie migoczące na horyzoncie płomienie nie będą mogły jej dosięgnąć?

Czuła już na plecach żar płomieni i rozgrzanych belek, trzaskający ogień doganiał ją z każdej strony. Iskry, sypiące się pod niebo z walących się po kolei chatek, belek, drzew i stropów, pochłanianych błyskawicznie przez wiecznie łaknący żywioł. Presja, którą wywoływał na niej rozprzestrzeniający się po wiosce w zatrważającym tempie ogień, niemal doprowadzała ją do skrajnego obłędu, Shane prawie zapomniałaby, po co jeszcze zmierza w sam środek rozszalałego pożaru. Ale strach nie przejął jeszcze nad nią całkowitej kontroli i wiedziała, po co ryzykuje. Jedynym, co się dla niej liczyło, była jej ukochana rodzina. Kolejna belka zwaliła się, złamawszy się uprzednio z cichym trzaskiem i upadła z hukiem na spaloną ziemię. Wszystkie chatki w następstwie po sobie zajmowały się widocznym już doskonale ogniem, po czym zawalały się, by trawiący je żywioł w spokoju dokończył dzieła zniszczenia. Kobieta opierała się o zadaszoną studnię z głową zwróconą tyłem do Shane. Dziewczyna podeszła bliżej, z każdą sekundą przyspieszając kroku. To był błąd. W pozornie nietkniętym ciele widniała głęboka rana w miejscu serca. Nastolatka widziała już pod powiekami tę samą czerwień, która spływała teraz po kamiennym murku na ziemię. Również trup, który wkrótce przywitał ją na progu rodzinnego domu, zawalony dach i krew bliskich spływająca po fundamentach nie pozostawiły jej wątpliwości. Nic już nie zostało, poza jednym. Ogniem, który zewsząd otoczył ją, gdy straciła cenne sekundy na wywnioskowanie, że wszyscy... nie żyją.

Żałosny widok dopalających się snopków strzechy, tlących się lub już zwęglonych belek, któremu towarzyszyła przejmująca cisza, przerywana tylko nieregularnym trzaskaniem w istocie łapała za gardło w trudnym do opisania wyrazie bólu. Łzy w oczach dziewczynki spływały teraz po jej brodzie i policzkach. Cokolwiek mogłoby teraz przerwać to nieznośne milczenie. Krzyki ludzi, szczekanie psów, cokolwiek. Ale było już za późno na jakąkolwiek nadzieję. Nie ostało się żadne życie na tej doszczętnie wypalonej ziemi. Śmierć. Zgliszcza. Umarło wszystko, co Shaenne do tej pory miała, jedyne, co było jej znajome w tym wielkim i nieodkrytym świecie. W tej wiosce wychowywała się i żyła spokojnie, tak, jak jej wszystkie poprzednie pokolenia. Straciła to w ciągu kilku minut. Była zbyt zszokowana, żeby zastanawiać się, kto to zrobił, lub w ogóle kogokolwiek posądzać o spowodowanie pożaru. Shane odruchowo rozejrzała się, błędnym wzrokiem omiatając wioskę pogrążoną w szalejącym żywiole. Zdała sobie sprawę, że wszystko dookoła, budynki, drzewa, a nawet trawa, płonęło żywym ogniem.

VenatrixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz