XI Gra

218 18 5
                                    

Draco Malfoy chodził tam i sam po swoim londyńskim mieszkaniu. Lord powierzył mu kilka dni temu bardzo ważne zadanie. Problem polegał na tym, że młody mężczyzna wiedział, że zarówno jego ojciec, jak i Tom Riddle nie doceniają przeciwnika, jakim była Hermiona Granger. Żaden z nich nie pofatygował się nigdy by zapytać go o zdanie na jej temat, bo chociaż on jeden spośród nich miał okazję chodzić z tą dziewczyną siedem lat do Hogwartu, starsi i mądrzejsi czarodzieje nie mieli w zwyczaju słuchać młodszych od siebie. Draco uważał, że to było żałosne. Ilekroć próbował powiedzieć cokolwiek o Granger, ojciec uciszał go. Lordowi nie śmiałby wejść w słowo lub zasugerować czegokolwiek, zbyt mocno się go bał. Coś w tym człowieku przerażało go, wręcz paraliżowało; gdy siadał naprzeciw niego w gabinecie, odbierało mu mowę i czucie w kolanach. Podobno byli ludzie, którzy na sam jego widok popuszczali mocz. Kiedyś uważał to za złośliwe bajki. Teraz, gdy dostąpił już wątpliwego zaszczytu widywania Jego Lordowskiej Mości, Draco nie był już taki pewien swojej dawnej teorii. Nawet więcej: zawsze dbał o to, by odwiedzać go z pustym pęcherzem.

Jego ekscelencja, jak zwracali się do niego niektórzy podwładni, dał mu zadanie. Jego pierwsze zadanie. Ojciec złożył mu zaś złowróżbna obietnicę, że dopilnuje, aby honor jego rodziny nie został splamiony przez tchórzostwo lub niezdecydowanie. Draco uśmiechał się drwiąco na ten niefortunny dobór słów. Kto, jak kto, ale jego ojciec był człowiekiem tak małego ducha i o tak chwiejnym sposobie bycia, że mało kto mógłby go doścignąć: Lucjusz Malfoy był mistrzem póz, mistrzem drwiny i pogardy dla każdego (co z podziwu godnym uporem wpajał synowi przez wszystkie lata wychowania). Nie to, oczywiście, żeby Draco był wielkim zwolennikiem szlam i charłaków. Nie to, żeby pochwalał traktowanie ich jako równych czarodziejom czystej krwi obywateli, ale żeby zabijać... Ta idea kłóciła się z pełną dystyngowania i upodobania do estetyki naturą młodego mężczyzny. Draco wolał subtelniejsze rozwiązania, podobnie jak Lucjusz preferował robić użytek z rodzinnego majątku niż klątw. Jednak z Granger sytuacja miała się inaczej. Ta kobieta nie była nigdy skłonna do negocjacji. Zwłaszcza tych na temat granicy dobra i zła. Dla niej były to wartości ściśle określone, nienaruszalne; dla niego tworzyły spektrum, w którym przebierał wedle własnej woli.

Czy czyniło go to złym? Amoralnym? Według czyjego kryterium?

Bzdury.

A jednak nie miał ochoty jej zabijać.

Przygotował już plan, wymagający czasu i precyzji, ale całkiem niezły plan, zwazywszy na okoliczności.

Czemu więc się wahał?

Bo wymagano od niego szybkich i zdecydowanych działań.

Tylko jak według nich miałoby to wyglądać?

Granger nie chciałaby z nim nawet wymienić uprzejmości, a co dopiero prowadzić kulturalnej rozmowy. Przymuszanie jej do czegokolwiek nie miało nigdy sensu, nawet kiedy byli dziećmi. Wnosząc z jej absurdalnego pomysłu bronienia Severusa Snape'a, z wiekiem nie stała się wcale mniej uparta. Pozostawały bardziej subtelne metody. Wątpił, żeby to cokolwiek dało, ale rzucenie jej w twarz Avadą nadal do niego nie przemawiało.

Zaklął głośno i walnął z całej siły pięścią w marmurowy blat.

Miał tysiące różnych ambicji, ale zabijanie ludzi nigdy nie było jedną z nich.

***

Severus Snape, gdy wspominał swoje życie, miał wrażenie, że ogląda wyjątkowo chaotyczne wspomnienia kogoś zupełnie mu obcego. Ilekroć z nudów wracał myślami czy to do swoich młodych lat, czy do okresu nauczania w Hogwarcie, dopadało go natrętne poczucie obcości. A jednak, ponad wszelką wątpliwość, to były jego życie, jego czyny i jego odpowiedzialność. Były to lata marnej egzystencji bardziej niż prawdziwego życia. Nigdy nie przepadał za sobą. Wbrew temu, co powszechnie sądzono, wcale nie był zakochany ani w swojej wiedzy, ani tym bardziej w barwie swojego głosu. A jednak prezentował przed światem wizję egocentrycznego dupka, co zapewniało mu przynajmniej spokój i ograniczało wścibstwo otoczenia. Musiał przyznać, że Hermiona Granger ryzowała się na tle całej tej rozmazanej masy ludzi ostrymi barwami nieprzystosowania: każdy, dosłownie każdy widząc jego ochłód, jego obojętność, odwracał głowę i odsuwał się na bezpieczna odległość. Każdy, ale nie ona. Teraz, gdy o tym wszystkim myślał, zastanawiał się, jak skończy się proces dla tej upartej do granic możliwości oraz patologicznie pewnej własnych umiejętności czarownicy. Jak skończy się dla niego.

Sędzia cz. 1 ZAKOŃCZONE - RemioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz