Pierwsze wrażenie, jakie zanotował Alec kiedy zobaczył Asmodeusza, to to, że Magnus jest do niego niezwykle podobny. W zasadzie mieli takie same rysy twarzy, z tym, że ojciec czarownika wyglądał... nie to, że starzej. Nie.
Choć na pierwszy rzut oka wyglądali jakby byli w tym samym wieku, to jednak Asmodeusz wyglądał... Ponadczasowo. Alec nie potrafił w tej chwili sprecyzować swojej myśli i nie miał też czasu na to, by ją zgłębiać i zastanawiać się, na czym polega to wrażenie. Jednak... Już na wstępie czuł majestat tej postaci.
Prześliznął wzrokiem po zgromadzeniu i otoczeniu, mając wrażenie, jakby był obserwowany. Podświadomie szukał niebezpieczeństwa, ale kiedy upewnił się, że na razie nic się nie dzieje, powrócił wzrokiem do Asmodeusza.
Niezaprzeczalnie przyciągał spojrzenie.
Wysoki, chyba nawet wyższy od Aleca, dobrze zbudowany, ale szczupły, co było dobrze widać pomimo ubrań, czarnowłosy, z błyszczącymi żółtymi oczami.
Nie.
Nie żółtymi. Złotymi.
Asmodeusz miał złote oczy.
Alec zadumał się nad tym na chwilę. Te oczy... były niezwykłe. Żywe, niczym płynne złoto, w ciągłym ruchu, jakby odbijały jakiś nieziemski blask. Jakby na zawsze uwięziono w nich kawałek słońca. Nie, to też nie to. Tak jakby... Alec nie potrafił znaleźć porównania. Przypomniał sobie malowidło na jednej ze ścian Instytutu. Na obrazie widniała scena kiedy Anioł Razjel schodzi na ziemię ze swoimi darami, by powołać pierwszych Nocnych Łowców. I to chyba właśnie o to chodziło. O ten blask chwały, otaczającej Anioła. Blask Bożej chwały.
Alec poczuł jak na jego skórze wszystkie włoski podnoszą się nieco na tę myśl. Właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że oto stoi w obecności kogoś, kto oglądał Boga. I że spoglądając w jego oczy, jest w stanie dostrzec ogrom i piękno boskiego majestatu. Pomyślał, że tak bardzo pragnąłby zagłębić się w tym pięknie, tak cudownym i przyciągającym.
Ale po chwili po jego skórze przebiegł zimny dreszcz. W momencie, w którym coś dostrzegł. Oczy może były piękne, ale było w nich coś jeszcze. Coś, czego nie widać tak od razu.
Pod tym płynnym, przyciągającym i mamiącym swoim pięknem złotem, czaiło się coś odpychającego.
Zimna stal spojrzenia omiatała otoczenie, wyrażając dogłębną pogardę. I nawet w momencie, kiedy Asmodeusz zwrócił się do Magnusa, kiedy jego usta wygięły się w czymś na kształt delikatnego uśmiechu, oczy pozostały niezmienione. Nadal zimne i nieodgadnione. Nie potrafił pojąć, jak mógł pomyśleć, że są żywe.
Alec czuł tą ogromną sprzeczność. I wiedział, że będzie odczuwał dyskomfort za każdym razem, kiedy będzie w nie spoglądał.
Westchnął cicho a z jego ust uleciał obłoczek pary. Zdziwiło go to nieco, ale kiedy to zauważył, zrozumiał też, że zrobiło się dużo chłodniej, niż było kiedy tu przybyli.
Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że z ust wszystkich łowców unoszą się obłoczki, kiedy wydychają ciepłe powietrze z płuc. Czyli to nie tylko jemu zrobiło się zimniej.
Wrócił wzrokiem do Asmodeusza stojącego na brzegu. Magnus właśnie podnosił się z kolan. Kiedy jego buty zetknęły się z maleńkimi kamyczkami leżącymi na brzegu dało się słyszeć dźwięk kruszącego się lodu. Alec zerknął szybko w to miejsce i z zaskoczenia zmarszczył brwi.
W odległości około metra od Asmodeusza, wszystko było zamarznięte i pokryte szronem.
Zadziwiające.
CZYTASZ
Magnus Bane I Dziwne Jego Przypadki
FanficMagnus Bane to Wielki Czarownik Brooklynu. Ekscentryk jakich mało, gdzie się nie pojawi, wzbudza ogólne zainteresowanie. Niebanalny, kolorowy, chodzący własnymi drogami buntownik. Tak postrzegany jest przez ogół. Tylko jego nieliczni najbliżsi wi...