Marilyn:
Głośna muzyka tętniąca z głośników podwieszonych pod sufitem klubu, sprawiała że ciężko mi było usiedzieć w miejscu. Było to chyba jedyne miejsce na ziemi, które nie bombardowało człowieka świątecznymi hitami. Nie żebym była jakąś przeciwniczką świąt, ale jak to mówią "co za dużo, to niezdrowo". W końcu ile razy można słuchać o niespełnionej miłości George'a Michaela? Moje towarzyszki nie były jednak w tak tanecznym nastroju jak ja. Madlene zawsze była sztywna i ciężko ją było rozruszać, więc nawet mnie to nie dziwiło, ale Zoe zazwyczaj pierwsza rzucała się w taneczny szał. Teraz jednak sztywno siedziała koło Madlene, nie dając się wyciągnąć na parkiet.
— Sorry, Marilyn, ale zawsze daję ci się wciągnąć w te wygłupy i potem lądujemy z jakimiś pijanymi, napalonymi lamusami, lepiącymi się do nas. Madlene zawsze wyhacza najlepsze ciacha. Dziś zastosuję się do jej metody. — Wytłumaczyła mi, sącząc swojego drinka. Przerzuciła na plecy swoje rude włosy do ramion, ruchem podpatrzonym u Madlene. W jej wykonaniu nie wyglądał jednak nawet w połowie tak seksownie.
Zmierzyłam ją gniewnym spojrzeniem. Po pierwsze, jeśli już ktoś przyciągał do nas tych lamusów, to raczej ona nie ja. Po drugie poczułam się urażona, że negowała moje metody podrywu. Od razu postanowiłam udowodnić jej, jak bardzo się myli i poderwać tego wieczoru najlepszy towar w klubie.
Madlene przyglądała się nam z typową sobie obojętnością. Jej zimne spojrzenie błękitnych tęczówek skanowało tłum tańczących ludzi, a długie, lśniące blond włosy okalały jej nagie ramiona nadając anielskiego uroku.
— Jak chcesz — skwitowałam wstając od stolika.
Nie oglądając się za siebie ruszyłam na parkiet. Niestety zanim zdążyłam poprawić sobie humor po nieprzyjemnej scysji z przyjaciółką, los zesłał na mnie kolejne nieszczęście. Poczułam tylko mocne zderzenie i strumień cieczy moczący moją nowiutką czarną sukienkę.
— Cholera! — przeklęłam wkurzona. Dopiero, kiedy uniosłam głowę, aby zmierzyć winowajcę morderczym spojrzeniem, zdałam sobie sprawę, że los jednak był dla mnie o wiele łaskawszy niż mi się pierwotnie wydawało. Oto przede mną stał najlepszy towar w klubie. Nie przypuszczałam, że pójdzie mi tak szybko. Wysoki, dobrze zbudowany z czupryną rozwichrzonych włosów w kolorze ciemnego blondu. Kwadratowa szczęka, aż rozbudzała wyobraźnie... jak seksownie musiała wyglądać w czasie pocałunku. No i skoro już o pocałunkach mowa, oczywiście usta. Ponętne i namiętne. Całość dopełniały ciemnoniebieskie oczy głębokie jak ocean. Od razu pomyślałam, że już go kiedyś widziałam. Szybko poruszyłam trybiki w moim mózgu i momentalnie przypomniał mi się wieczór w barze z muzyką na żywo, gdzie grał razem ze swoim zespołem. O tak! Jeśli miałam udowodnić kto tu jest najlepszy w podrywie, zdecydowanie stał przede mna idealny kandydat.
— Sorry. Nie zauważyłem cię — powiedział, z zakłopotaniem przeczesując włosy z tyłu głowy.
— Na prawdę? Myślałam, że nie da się mnie przegapić. — Mrugnęłam do niego flirciarsko i zachichotałam. — Będziesz się musiał troszkę wysilić, żebym ci wybaczyła. To była moja nowa sukienka. — Wskazałam na ogromną plamę po piwie, które ściekało jeszcze po krawędzi materiału na moją nogę i czarnego buta na zabójczo wysokiej szpilce.
— Naprawdę strasznie mi przykro. Dziś jest mój pechowy dzień. Oddam ci za sukienkę — zaproponował.
— Daj spokój — zaprotestowałam. — Nie potrzebuję kasy. — Mój ojczym był tak nadziany, że mógł kupić mi milion sukienek, jeśli tylko bym zechciała. — Miałam raczej co innego na myśli. — Rozglądnęłam się mimowolnie dookoła, sprawdzając, czy nie ma nigdzie mojego natrętnego adoratora. Miał tendencję wyrastania z pod ziemi w takich sytuacjach jak ta. Na szczęście los nadal mi sprzyjał. — Może dasz się zaprosić do tańca? — zaproponowałam, posyłając mu mój najbardziej czarujący uśmiech.
CZYTASZ
Miłosny Kocioł
RomanceKiedy stawką w grze jest miłość, wtedy nie ma sentymentów! Honor? A czym on jest? Przyjaźń też zdaje się niewiele znaczyć, kiedy serce jest na wojnie. Bohaterowie kotła, rządzą się różnymi prawami, dzięki temu są wyjątkowi pod każdym względem. Nie...