Prolog: Szaradzista wysyła prezenty

1.5K 62 397
                                    


❝SZTORM W BUTELCE❞
OPOWIEŚĆ SZARADZISTY


❝Stare grzechy rzucają długie cienie.❞
                          — przysłowie angielskie

Rok 1981.

Wszystko w nim krzyczało.

Ból kotłował się w jego sercu, grzmiał pod bladą skórą, miażdżył płuca i odbierał dech. A on gubił w nim skrawki ciała, tracił w nim zmysły, a w końcu i całego siebie. I tonął. Tonął, niczym śmieć rzucony w objęcia oceanu.

Lubił wyobrażać sobie, że należące doń łzy odpływają wraz z morskimi falami. Jednak jego oczy
(nikt nie byłby w stanie ich pokochać)
(tak szpetne. tak nijakie i nieczułe. obrzydliwe)
wciąż pozostawały niczym więcej, jak jedynie brudnym, popękanym szkłem
(pełnym smug)
bez żadnego wyrazu.

Czy da się być bardziej martwym od trupa? Zimniejszym i jeszcze bliżej piekła?

Wbrew sobie spojrzał na nieboszczyka, którego nie tak dawno nazywał przyjacielem.
(byłeś mi bratem. dlaczego musiało to spotkać akurat nas?)
(to ona, to jej wina, wdarła się do naszego życia, a my kochaliśmy się w spijaniu każdego kłamstwa z jej pięknych ust)
(spisaliśmy na siebie wyrok i teraz pozostał nam tylko ból)
(więc cierpmy).

Obecnie ciało z trudnością można było choćby nazwać ludzkim. Żółć napływała do gardła przez ostry swąd zgnilizny. Gołe mięśnie obdarte ze skóry mieniły się w szkarłacie, a nieustannie spływająca krew mieszała wraz z morską tonią. Głębokie cięcia; nieludzko powykrzywiane kości, rozrywające ostatki przeźroczystej skóry i puste oczodoły... To powinno wzbudzać w nim jakiekolwiek uczucia. Obrzydzić, zgnębić. Tak bardzo pragnął, by móc wykrzyczeć ból, który kłębił się w nim od dawna.

Bez drżenia podniósł gałkę oczną z pokrytego posoką piachu. Oczy Christiana z pewnością nigdy nie były puste. Zawsze kłębiły się w nich dzikie emocje, szalejące niczym poruszony sztormem ocean.

— Sprawiedliwości stanie się zadość, Christianie. Przyrzekam. — Przez jego twarz przemknął cień.

Pierwsze błyskawice rozdarły ciemne niebo. Drobna kropla spłynęła po poliku mężczyzny. Płakał? Nie, zdecydowanie nie. Już dawno nie uronił żadnej łzy, nie miał w sobie na tyle sił. Wszelkie rany wciąż zabliźniały się na jego duszy, by móc potem dawać o sobie znak każdego dnia i nocy. Żadna nie odeszła ze szlochem.

Rozpadało się na dobre. Niebo, jak stwierdził z rozkoszą mężczyzna, najwyraźniej płakało za każdym nieudacznikiem tego świata. Może zapłacze i za nim, gdy nadejdzie odpowiednia pora?

Chłodny wiatr otulił jego ciało, dodając złudnego poczucia otuchy. Zefirek ten śpiewał cichutką serenadę o patosach ludzi zagubionych, obłąkanych. Nucił o ludziach więzionych we własnej rozpaczy. Zaniesie tę pieśń światu, choć każdy i tak już ją znał. Każdy słyszał płacz, dźwięk miażdżonego serca. Była to ukochana pieśń piekieł.

Ostatni raz zaciągnął się aromatem śmierci wiszącym w powietrzu. Po chwili przestrzeń między nim a oceanem wypełniło echo cichego pyknięcia. Teleportował się, pozostawiając po sobie jedynie zapowiedź nadchodzącego odkupienia.

Zapadła głucha cisza. Na plaży brakło żywej duszy.

~^~

Rok 1994.

W powietrzu unosił się zapach dymu.

Owa sierpniowa noc miała należeć do tych wręcz przepełnionych huczną radością; w końcu to dziś odbyły się mistrzostwa świata w quidditchu. Jednak zamiast pijackich przyśpiewek, słyszalne były zewsząd dochodzące wrzaski uciekających w popłochu czarodziejów i czarownic. Zamiast sztucznych ogni, można było ujrzeć jedynie płonące namioty.

Sztorm w butelce: Opowieść Szaradzisty • HP FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz