Rozdział 8

2.8K 148 9
                                    

*19.09.2016*

ROSELYN

Wybiegam z kafejki i nie rozglądając się dookoła, biegnę przed siebie ile sił w nogach wzdłuż wąskiej, betonowej drogi, prowadzącej w głąb niczego. Nie wiem dokąd biegnę i co ze sobą zrobię, ale nie mogę zostać tu ani minuty dłużej. Babcia miała rację. Muszę uciekać, zanim rodzice znów wywiozą mnie gdzieś daleko.

Gdy powoli zaczyna brakować mi sił, orientuję się, że odbiegłam naprawdę potężny kawałek drogi. Choć już sama kafejka była położona na obrzeżach, tuż przy lesie i małej wąskiej drodze, teraz znajduję się na kompletnym odludziu. Z dwóch stron jestem otoczona gęstwiną drzew, a drogą nie przejechał żaden samochód od dwóch godzin. Telefon babci nie łapie w tym miejscu ani jednej kreski zasięgu, przez co zostałam kompletnie odcięta od świata, zdana na łaskę przyrody i losu. Jedyne, co jeszcze nie odmówiło mi posłuszeństwa to mój zegarek. Powoli zaczyna robić się coraz ciemniej i chłodniej, a ja nie mam ze sobą nic poza lekkim swetrem. W tych rejonach we wrześniu dni są jeszcze w miarę ciepłe, jednak nocą temperatura drastycznie spada. Z godziny na godzinę robi się coraz zimniej.

Po kolejnej godzinie marszu nie mam już siły na ani jeden krok dalej. Zatrzymuję się przy drodze i opadam na zimną, pokrytą rosą trawę. Przyciągam nogi do siebie, po czym obejmuję ciało rękoma. Mam ochotę płakać, krzyczeć i błagać o pomoc. W tym momencie żałuję, że nie zadzwoniłam na policję. Może oni by mi pomogli, może nie siedziałabym zmarznięta, głodna i załamana po środku niczego. Nie mam siły iść dalej, a z drugiej strony obawiam się spędzenia nocy w tym miejscu. Zrobiło się też na tyle ciemno, że obraz rozmywa mi się przed oczami. Dopiero kilka minut temu drogą przejechał pierwszy samochód odkąd zdobyłam się na ucieczkę. Niestety, mimo machania, nie zatrzymał się, a ja straciłam wiarę w słuszność swojej decyzji.

Prawda jest taka, że popełniłam jeden wielki błąd. Nie powinnam uciekać spontanicznie. Mogłam to przemyśleć, obrać jakiś kierunek, przygotować się, a teraz? A teraz pewnie spędzę noc w tym przerażającym miejscu, a potem sama nie wiem co zrobię. Nie chcę wracać w kierunku miasta. Nie znam go na tyle dobrze, żeby sprawnie dostać się do centrum czy na lotnisko. Zresztą, z pieniędzy babci może i uzbierała się niezła suma, ale nie wystarczy nawet na lot do domu, a co dopiero gdzieś dalej.

Gdy na moim zegarku dochodzi godzina 22:38 z oddali dostrzegam delikatne, wąskie stróżki światła. Zrywam się na równe nogi z nadzieją, że to jakiś samochód, a kierowca zechce mi pomóc. Staję na granicy betonu i mokrego od rosy trawnika, wyciągam wyprostowaną rękę i szybkim ruchem macham, aby kierowca był w stanie mnie zauważyć.  Gdy pojazd pojawia się w zasięgu mojego wzroku dostrzegam, że jest to duży samochód ciężarowy z naczepą, na której widnieje logo jednej z najpopularniejszych firm z napojami.

Ku mojemu zaskoczeniu, pojazd zatrzymuje się i wysiada z niego całkiem młody chłopak o intensywnie czarnych, krótkich  kręconych włosach. Podchodzi do mnie szybkim krokiem i uważnie mi się przygląda, wlepiając we mnie swoje ciemnobrązowe, wręcz czarne tęczówki.

- Co tu robisz? – pyta nagle jak gdyby nigdy nic. – Jesteś bardzo młoda, a stoisz po środku niczego.
- Potrzebuję pomocy.. – dukam.

Mężczyzna lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów. Czuję się trochę niekomfortowo, gdyż właściwie nie mam pojęcia, czy ten obcy człowiek ma względem mnie dobre zamiary. Ale jeśli nie spróbuję to się nie dowiem.

- Więc w czym mogę ci pomóc?
- Ja.. – wzdycham, kiedy dociera do mnie, że sama nie wiem czego chcę.

Owszem, potrzebuję pomocy, ale jakiej, w czym? Nie wiem. Chciałabym magicznie przetransportować się do swojego miasta na Florydzie, oddalonego od stanu Waszyngton o ponad 3 tysiące kilometrów.

Zaginiona | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz