ROZDZIAŁ XVII ~ Moc Ackerman'ów

388 49 48
                                    

Mia co jakiś czas spoglądała w bok, chcąc popatrzeć na z każdą chwilą coraz bardziej oddalający się oddział. Nikt nadal nie jechał konno w ich stronę.

Inka parsknęła w biegu. Wielokrotnie już w ten sposób alarmowała właścicielkę, że wyczuła zagrożenie i tym razem również się nie pomyliła; za nimi pojawiła się czwórka jeźdźców. Ackerman popędziła klacz.

- Jeśli jest ich jeszcze więcej pewnie spróbują zagonić mnie do lasu. Ilu ich jeszcze może być? Ponoć tylko jednemu wszystko zleciła, skąd tu nagle tych kilku innych?

- Mamo, to nie tata - Vivienne wskazała rączką na las.

Dwóch kolejnych, tylko tym razem wśród drzew!

- Cholera!

Mia ponownie puknęła Inkę strzemionami. Mimo, że klacz była szkolona do szybkiego biegu i potrafiła prześcignąć nawet Balder'a, zaczynała miarowo zrównywać się z końmi za sobą.

- Jak tak dalej pójdzie, to w końcu nas dogonią - denerwowała się kobieta - Vivi, pamiętasz jak ćwiczyłaś z tatą jazdę awaryjną?

- To, jak uczył mnie, w jaki sposób mam usiąść na magazynach z ostrzami, kiedy jedziemy jednocześnie na Balderze?

- Tak. Przejdź na lewy pokrowiec i mocno złap się rączkami za uprząż. Musimy puścić Inkę do domu, by tatuś wiedział gdzie nas szukać.

Vivienne bez słowa sprzeciwu ostrożnie wykonała polecenie. Uśmiechnęłam się do braciszka, prosząc go cicho, by ten przytulił się do mamy.

- Trzymasz się? - spojrzała na córeczkę, ja co ona pokiwała głową - Proszę, postaraj się nie ruszać, dobrze? - poprosiła, po czym nachyliła się do ucha klaczy - Inka, do domu! Szybko!

Wstała na nogi i stanęła na siodle. Koordynacja ruchowa zapowiadała się sporym wyzwaniem, skoro miała z sobą dzieci, z czego jedno bardziej obciążało jej lewą stronę. Wystrzeliła jednak haki i przechyliła się nieco na prawo, chcąc nieco wyrównać środek ciężkości w locie. Wylądowała na jednej z wyższych gałęzi drzewa.

- Vivi, w porządku? - spojrzała na małą, która kurczowo trzymała się pasków.

- Tak. Co z braciszkiem?

Dorian powoli cofnął główkę, by popatrzeć na mamę i siostrę, która pogładziła go delikatnie po włoskach. Jednocześnie z dołu dobiegł tętent kopyt. Mia wychyliła się trochę do przodu i zobaczyła na dole osiem postaci.

- Oby nie było ich więcej - pomyślała gorzko - Vivi, nie wychylaj się!

Złapała córkę akurat w momencie, gdy ciszę przerwał wystrzał z pistoletu. W powietrzu świsnęła kula, na szczęście chybiła.

- Lecimy dalej. Spróbujemy ich zgubić, łap się!

Ponownie odpaliła haki. Jeźdźcy oczywiście ruszyli za nimi, co rusz strzelając w ich kierunku.

- Przecież kiedyś powinna skończyć im się amunicja!

Równocześnie dostrzegła człowieka na gałęzi, który do nich celował.

- Trzymać się!

Zmieniła umiejscowienie haków, w ten sposób, że obkręciła się w locie na prawą stronę, aby móc ochronić Vivienne. Wraz z dźwiękiem strzału poczuła ból na boku. Zachwiała się ostro, czym wyrwała chwytaki z kory. Lecieli prosto na pień drzewa.

- Kurwa!

Szybko zamontowała ostrze w rękojeściach. Jakimś szczęśliwym trafem natrafiła nimi na nieco odsłonięte miejsce, w które udało jej się wbić. Rozcinając korę, zjechała na dół. Wyhamowała nogami, co pozwoliło na nieco mniej bolesny upadek.

❝Our little heaven.❞ | 𝗦𝗡𝗞 (✓)   [POZOSTAWIONE Z SENTYMENTU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz