Minęło pięć tygodni odkąd nad brzegiem jeziora Loch Ness nawiązał się sojusz dwóch, do tej pory wrogich dusz.
Kruche porozumienie umacniało się coraz bardziej z każdym mijającym dniem, wypowiedzianym słowem i spędzoną wspólnie godziną.
Hermiona nie uciekała już z domu Malfoya, kiedy ten tylko wracał z pracy. Przeciwnie, tradycją stało się, że wspólnie zasiadali teraz do stołu, aby zjeść ugotowaną przez kobietę kolację.
Nierzadko zdarzało się również, że kolacja przedłużała się o lampkę, lub dwie, jakiegoś dobrego wina, które Draco przynosił że swojej osobistej piwniczki.
Obydwoje bez wahania przyznawali, że spędzony wspólnie czas sprawiał im przyjemność, a tematy do rozmów niemal nigdy się nie kończyły. Byli głodni siebie i pełni niedosytu, kiedy wspólny czas dobiegał końca, jakby w zaledwie kilka tygodni chcieli nadrobić ostatnie niemal dwadzieścia lat, tych szkolnych i tych dorosłych.
Tymczasem nad Londynem październik zmienił się już w listopad, a i ten pomału szykował się do ustąpienia miejsca grudniowi.
Pogoda w końcu przypomniała sobie, jak powinna wyglądać angielska jesień. Ciepłe dni i lekki wietrzyk odeszły w zapomnienie, a ich miejsce zajęło przenikające, wilgotne od deszczu zimno i porywiste wiatry.
Ten poniedziałek jeżeli przyniósł jakąkolwiek zmianę, to jedynie na gorsze. Ciężkie chmury wisiały nisko nad ziemią, mocząc krajobraz strugami lodowatego deszczu.
Obserwując uginające się pod naporem wichury drzewa w ogrodzie, nieco rozmazane przez spływającą po szybach deszczówkę, Draco z bolesną świadomością czuł na sobie ciężar początku tygodnia. Nienawidził poniedziałków. A jesiennych poniedziałków nienawidził wręcz okrutnie.
- Dzień dobry! - z holu dobiegł go radosny głos Granger, która właśnie stawiła się do pracy. Westchnął przeciągłe, mieląc w myślach odpowiedź, że co może być dobrego w tym dniu.
- Cześć blondasie! - kobieta była już w salonie i właśnie trącała go ramieniem. - Coś ty taki ponury?
- Poniedziałek, kobieto - westchnął i zerknął badawczo na swoją towarzyszkę.
W przeciwieństwie do niego, Granger wydawała się wręcz promienieć. W jej oczach igrały radosne iskierki sprawiając, że brąz zdawał się nie tyle czekoladowy, co niemal bursztynowy, zaś jej usta wygięte były w szerokim uśmiechu. Bez wątpienia Granger wręcz promieniała szczęściem.
- Po drodze kupiłam rogaliki czekoladowe - zaszczebiotała, unosząc dłoń z papierową torebeczką. - Skusisz się?
- Kobieto, jeszcze chwila i przez ciebie będę musiał wykupić więcej godzin na siłowni - zironizował, jednak łapczywie sięgnął do podsuniętej mu paczki po drożdżowy smakołyk.- A co, nie stać cię, czy opiekunka nie chce z dzieckiem zostać? - zaśmiała się brunetka, również przygryzając rogalik.
- Ha ha, zabawne - rzucił kąsliwie, spoglądając na nią spod byka.- W ogóle coś ty dzisiaj taka nieprzyzwoicie radosna?- Nieprzyzwoicie?- zaśmiała się. - To bycie szczęśliwym, to jest teraz jakiś grzech?
- Bycie szczęśliwą w listopadowy poniedziałek w domu Malfoya to nie jest grzech, to jest zbrodnia! - sprostował gderliwie, a ona znów tylko się zaśmiała.- Ale z ciebie maruda- podsumowała po tym, jak znów rzucił jej chmurne spojrzenie. Niewiele myśląc wyciągnęła w jego kierunku torebkę z piekarni, którą ciągle trzymała. - Weź jeszcze jednego, czekolada uwalnia endorfiny, może ci się polepszy.
- Polepszy mi się, jak w końcu spadnie śnieg, albo przyjdzie wiosna, wszystko tylko nie ta przeklęta jesień! - pożalił się jak dziecko.- Nienawidzę jesieni!
CZYTASZ
Dramione- Zaopiekuj się mną.
FanficCzy mały chłopiec i jego pragnienie matczynej miłości będzie w stanie stopić lód i przełamać mur nienawiści? Czy dwa poranione serca mogą jeszcze kochać? I czy mogą kochać siebie?