Rozdział 4

1K 54 16
                                    

Pierwszy tydzień szkoły zawsze był najgorszy. Marie czuła się, jakby straciła kontrolę nad wszystkim, co niezmiernie ją irytowało. Kiedy jeszcze kilka tygodni temu wstawała i kładła się spać, o której tylko zechciała, tak teraz wszystko musiała mieć wyznaczone i zaplanowane, a i tak nie za każdym razem wychodziło, tak jak chciała. Niewyspana wstawała niemal codziennie i nie zmieniło się to pewnego ranka, gdy w Wielkiej Sali, siłą zmuszała się do zjedzenia zupy mlecznej na śniadanie.

Jej powieki, wówczas tak ciężkie, opadały na jej błękitne oczy, doskonale pasujące do granatowego krawatu, który nosiła do czysto białej, nieskazitelnej koszuli. Dziewczyna, jako jedna z nielicznym mogła pochwalić się swoim nienagannym ubiorem, co często dziwiło Balbinę, która uważała, że jako gracz Qudditcha powinna mieć w sobie trochę więcej dynamiki.

— Merlinie! Myślałam, że zaspałam! — powiedziała głośno Balbina, kiedy zajęła miejsce przy stole, koło Marie. — Budzę się, ledwo żywa, oczywiście. Patrzę, ciebie nie ma, Penelope nie ma... Już zawał serca, że zaspałam na zajęcia. Jak poparzona zerwałam się z łóżka i szybko przebrałam w szatę. W ogóle się nie czesałam i nie malowałam.

Farrel odruchowo obejrzała ją wzrokiem, głównie skupiając się na jej włosach. Układały się na wszystkie strony, a jako że były nieco krótsze, wyglądała wówczas trochę zabawnie.

— Jak wyglądam, szczerze? — spytała, próbując się jakoś zaprezentować.

— Niespecjalnie. Zaczekaj — odparła, wyjmując z rękawa swoją różdżkę. Prędko ogarnęła jej porozwalane włosy.

Teraz gdy znów miała proste i ułożone, dodawały Balbinie tego specyficznego uroku, który podkreślał jej prawie idealną urodę. Och, jak Marie jej zazdrościła tego wdzięku. Siebie uważała za niezbyt atrakcyjną, a utwierdzał ją w tym fakt, że ona nadal nie miała nawet pierwszego chłopaka, a Balbina miała ich już... naprawdę wielu.

— A właśnie, miałam pytać. Jak ten twój Qudditch? Kiedy będziesz miała treningi? Pytam, bo muszę wiedzieć, kiedy i czym będę musiała sobie zając czas, podczas gdy ty będziesz zajęta ściganiem kafla.

— Ustalone są na razie wtorki i czwartki. Ale myślę, że to za mało, skoro w tym roku chcę, a wręcz muszę, zdobyć ten puchar. Nie oddam go Gryffonom, a już szczególnie nie Ślizgonom. Jeśli Flint, by wygrał, to byłaby moja największa porażka. Gorsza nawet od konfrontacji z matką, kiedy nie zostanę Aurorem.

— Tylko mi nie mów, że nadal nad tym się zastanawiasz. Obiecałaś mi, że sobie odpuścisz i zaczniesz myśleć o sobie, a nie o niej. Choć powinnaś to samej sobie obiecać, dla własnego dobra — powiedziała Balbina, zdenerwowana faktem, że mija kolejny rok, kiedy Marie działa pod presją własnej matki. Uważała to za niezdrowe i po prostu... chore. — Jeśli ona znów ci nagadała, że masz odstawić Qudditch...

Farrel zamilkła, a Balbina już znała odpowiedź.

— Marie! Nie możesz jej słuchać! — krzyknęła, nie spuszczając gniewnego wzroku z przyjaciółki. — To nienormalne.

— Wywiera na mnie ogromną presję... Ten jej wzrok, kiedy na mnie patrzy. Mam wrażenie, że zagląda mi w umysł. Czasem się zastanawiam, czy ona przypadkiem nie włada oklumencją. Gdybyś to zobaczyła...

— Mam nadzieję, że nie będę miała takiej okazji. Jak ja się cieszę, że moja babcia jest mugolką. Przynajmniej nie muszę się zastanawiać, czy nie czyta mi przypadkiem w myślach.

— Chciałabym żyć twoim życiem — wymamrotała cicho Marie, ale nie na tyle, żeby Balbina tego nie usłyszała.

— Głupoty. Nie mówię teraz, że ty masz dobrze, czy tam źle, ale ja wcale nie mam idealnie. Nie mam matki ani ojca. Tylko babcię, jeszcze mugolkę — i od razu mówię, że nie mam nic do mugoli. Po prostu nie mam nawet na kim się wzorować, jeśli chodzi o magię. Wszystkiego muszę się uczyć sama. Gdyby tylko ojciec mnie nie zostawił... Ale nie będę o nim rozmawiać. Nie zasługuje na to.

Tylko nie połam nóg ~ Oliver WoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz