Rozdział 5

847 52 9
                                    

Eliksiry były przedmiotem, który Marie najbardziej nienawidziła. Za każdym razem, idąc na zajęcia, miała ochotę skoczyć z wieży astronomicznej, ale szybko wyrzucała z głowy tę myśl, w kółko powtarzając sobie, że to tylko ostatni rok męczarni. Robiło to tylko, dlatego, że w przyszłości chciała startować na Aurora. Nawet jeśli, to nie do końca było jej marzeniem.

— Wiem, dlaczego ja tu jestem, ale nie wiem, co ty tu robisz — powiedziała Balbina, kiedy razem z Farrel stały pod salą od eliksirów. Blondynka podpierała plecami ścianę, za to ta z czarnymi włosami, przeskakiwała z nogi na nogę, okropnie stresując się dzisiejszą lekcją. — Myślałam, że po poprzednim roku sobie odpuścisz. Eliksiry idą tobie gorzej niż mi latanie na miotle, a nie potrafię się nawet wznieść w powietrze.

— Jestem tu tylko, dlatego, że potrzebuję ich do Owutemów.

Balbina już wszystko wiedziała. Założyła na sobie ręce i spojrzała na Krukonkę jak typowa rozczarowana matka.

— Ach, rozumiem. Chcesz zostać Aurorem. A nie, przepraszam. Twoja matka chce, żebyś została Aurorem — odparła, kręcąc głową z rozczarowania. — Obie doskonale wiemy, że nie to chcesz robić w życiu. Powinnaś startować do jakichś drużyn Qudditcha, a nie zawracać sobie głowę jakimś gonieniem Śmierciożerców, czy co oni tam teraz robią. Ostatnio, o tym rozmawiałyśmy.

— Odpuść sobie, Balbi. Nie przegadasz mi. Mam dość słuchania tego, jakim nieudacznikiem jestem, dlatego zrobię wszystko, żeby zostać Aurorem. Może wtedy będzie ze mnie dumna...

Balbina już chciała protestować, niezgodna z jej słowami, ale właśnie wtedy usłyszały czyjeś nawoływanie z drugiego końca korytarza. Obie Krukonki doskonale wiedziały, do kogo należał ten irytujący głos, dlatego też żadna z nich, nie zamierzała się odwracać.

— Farrel! — Wołał głośno, a kiedy był już bliżej nich, chwycił tę wyższą za ramię. — Marie Farrel... — powiedział przeciągle, cwano się uśmiechając.

— Flint, nasz ulubieniec — odparła z sarkazmem Balbina, kiedy chłopak, skierował wzrok na jej stronę. — Och i widzę, że masz ze sobą ochroniarzy. Aż tak boisz się do nas podchodzić? — dodała, obserwując trzech młodszych chłopców, którzy stali za nim.

Ślizgon obejrzał się za siebie, po czym zmarszczył brwi w ich stronę. Za nim stał młody Malfoy, wraz z dwójką masywniejszych chłopców. Szepnął do ucha, temu z blond włosami, po czym cała trójka z oburzeniem, poszła wzdłuż korytarza.

— Ochroniarze? — prychnął, a wredny uśmieszek nie znikał mu z ust. — Łażą za mną, bo chcą się dostać do drużyny. I myślę, że ich wezmę, bo latają lepiej po boisku niż ty, Farrel.

Dziewczyna przewróciła oczami.

— Skoro są tacy dobrzy, to może lepiej ich weź do drużyny. Może wtedy choć jeden mecz z nami wygracie — odgryzła się, dopiero po chwili orientując się, że wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu. Próbowała ją zrzucić, ale na marne. Uparcie jej trzymał, jakby się obawiał, że mu ucieknie. Albo, jakby chciał po prostu zrobić jej krzywdę.

— Gdyby nie reszta twojej drużyny to nic byście nie osiągnęli. Oboje wiemy, że słabo ci idzie gra.

Zabolało ją to. Dotknęło gdzieś głęboko w niej, ale nie chciała tego okazywać. Na pewno nie jemu. Przypomniała sobie, jak nauczyła się reagować na takie odzywki ze strony matki, więc po wzięciu głębokiego oddechu, uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała Flintowi prosto w oczy.

— Jeśli się nie boisz, to bardzo chętnie udowodnię ci, jak świetnie sobie radzę na boisku.

Chłopak uniósł brew, zaskoczony jej słowami.

Tylko nie połam nóg ~ Oliver WoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz