30. Niepowodzenie, bitwa i kamień runiczny

310 21 17
                                    

Lairiel zacisnęła wokół talii pasek z przypiętymi do niego mieczem i nożami. Poprawiła jeszcze ochraniacze na przedramionach oraz kolczugę pod ciepłym kaftanem. Łuk i kołczan zostawiła na łóżku, obrzucając je niepewnym spojrzeniem. Wiedziała, że lepiej być przygotowanym na każdą okazję, ale taka broń ograniczyłaby jej swobodę ruchów, ostatecznie więc zdecydowała się je zostawić.

Wyszła ze swojego namiotu na chłodne poranne powietrze. Słońce stopniowo wychylało się zza wzgórz, ogarniając swoimi pomarańczowymi promieniami przedpola Ereboru. Jaśniutkie niebo przysłonięte było jedynie gdzieniegdzie pojedynczymi i niedużymi obłoczkami, ale zza horyzontu po jednej stronie Góry powoli w jej kierunku zbliżały się potężniejsze i ciemniejsze chmury. Elfka spojrzała w kierunku krasnoludzkiego królestwa, gdzie już zmierzała armia elfów. Stanęła na krawędzi jednego z tarasów przy namiocie ojca, przełykając ślinę.

- Gotowa? - usłyszała za ramieniem głos taty.

- Bardziej chyba nie będę. - mruknęła, czując delikatny wietrzyk rozwiewający jej rozpuszczone jasne włosy, po czym zerknęła na elfa – Bardziej przygotować się nie dało? - uniosła brew na jego widok w pełnej zbroi.

- Jestem przezorny. - odparł.

- A ten płaszcz? - rzuciła spojrzenie na ciągnący się po ziemi materiał.

- Płaszcz musi być.

- Po co?

- Żeby dobrze wyglądać. - wzruszył ramionami, na co elfka parsknęła śmiechem.

Porzucając swobodny nastrój, zeszli na rynek, gdzie już czekał na nich Bard. Lairiel przy lekkiej pomocy ojca dosiadła swojego konia, a on wskoczył zwinnie na potężnego jelenia.

- Klejnot? - upewniła się jeszcze, chwytając wodze w smukłe dłonie.

Zabójca smoka kiwnął głową, poklepując się ręką po płaszczu w miejscu wewnętrznej kieszeni, gdzie znajdowała się ich karta przetargowa. Wymieniając się potwierdzającymi spojrzeniami, cała trójka ruszyła szybkim tempem przed siebie. Po niespełna minucie wyjechali poza mury miasta Dale, kierując się w stronę Góry. Zwolnili nieco, dojeżdżając do ostatnich szeregów elfickich wojowników, którzy rozstąpili się przed nimi, tworząc przejście. Dostojnym krokiem przemierzyli całą długość armii, wyjeżdżając spomiędzy elfów przed bramą Ereboru.

Lairiel zerknęła kątem oka na jadącego po jej lewej stronie ojca. Widząc jego niezachwianą postawę, również bardziej się wyprostowała, wypinając do przodu pierś i dumie unosząc brodę. Zatrzymali się przed zawalonym mostkiem, który stanowił niegdyś dojście do samej bramy. Właśnie w tamtym momencie w powietrzu rozległ się świst, a zaraz potem strzała z brzękiem uderzyła o kamienne podłoże, tuż przed kopytami jelenia króla elfów. Cała trójka poderwała głowy, unosząc zaskoczony wzrok na dzierżącego łuk Thorina.

- Następną osadzę między twoimi oczami! - oznajmił, a Lairiel zobaczyła jak między innymi Balin pociera z rezygnacją twarz.

Thranduil uniósł nieznacznie brew na postawę krasnoluda, po czym niemal niezauważalnie opuścił głowę. Jak jeden mąż cała armia elfów pochwyciła za łuki, celując w stojącą za wysokim murem kompanię, która prędko schyliła się za blanki. Księżniczka westchnęła z lekką irytacją.

- Prowokujesz go. - zauważyła cicho, a zaraz potem zauważyła strzałę Thorina, wycelowaną wprost na nią.

- Nie waż się celować tym w moją córkę! - zagrzmiał Thranduil.

Blondynka przełknęła ślinę, nie spuszczając oka ze strzały.

- Każ więc swoim ludziom opuścić łuki! - odkrzyknął mu Król pod Górą – Inaczej sprawię, że twoja córeczka będzie się dławić własną krwią!

Zrozumieć miłośćWhere stories live. Discover now