10. Wahanie i dom

407 29 3
                                    

***

- Powinniśmy jak najszybciej uciekać!

- Jak?! Poluje na nas stado wargów!

- Musimy się stąd wynosić!

- Nie mamy jak! Kucyki uciekły!

- Przeklęte tchórze! I co my teraz zrobimy?!

Rozległ się gwizd. Kompania zamilkła, oczekując nagłego wybawienia, jako skutku tego dźwięku. Ich nadzieje szybko jednak zostały rozwiane.

Z zarośli wyłonił się ognisto - kasztanowy ogier. Podbiegł kłusem do elfki, która zarzuciła na niego swoje bagaże, i nie zważając kompletnie na otoczenie, zaczęła przymierzać się do wsiadania.

- Lairiel, przemyśl to jeszcze! - poprosił szary czarodziej, patrząc z błaganiem na blondynkę.

Ta zatrzymała się na ułamek sekundy, po czym obróciła lekko głowę, przenosząc na niego wzrok.

- Już przemyślałam. - burknęła pod nosem i wskoczyła na siodło.

Nie oglądając się za siebie, popędziła konia i wraz z nim wskoczyła między drzewa, nie zauważając wlepionych w nią kilku smutnych i zawiedzionych spojrzeń.

***

Zawracać, czy nie zawracać? Opłaca się w ogóle? A może jednak warto? Lairiel biła się z myślami. Niby miała już dość tych nieufności i oskarżeń, ale gdzieś w głębi siebie czuła, że postępuje niewłaściwie. Że odwracanie się od jej towarzyszy jest błędem. 

Odjechała już kawałek, więc wycie wargów i skrzeki orków z tyłu przycichły. Zatrzymała się. Ewidentnie robiła źle! Po co jeszcze kilka godzin temu ratowała tych uparciuchów? Raczej nie po to, by teraz zabili ich orkowie.

Gdyby teraz wróciła... część krasnoludów ucieszyłaby się na jej widok. Bilbo by się ucieszył, Mithrandir by się ucieszył... Fili też by się ucieszył... ale czy na pewno? Czy wybaczyłby jej, że odwróciła się od nich w takiej trudnej sytuacji? Tego nie wiedziała.

Po raz kolejny odwróciła się i spojrzała za siebie. A jeśli przez to, że uciekła, coś im się stanie? Nie wybaczyłaby sobie tego. W końcu westchnęła głęboko i pociągnęła za wodze, obracając konia.

- Noro lim, mellon'nin! - szepnęła, ściskając łydkami boki wierzchowca.

Aron przyspieszył. Spod jego kopyt w powietrze wzbijały się tumany kurzu, suchej ziemi i drobnego żwiru. Pędzili pod wiatr, który targał włosami we wszystkie strony i zmuszał do mrużenia oczu. Elfka ponownie przycisnęła nogi do żeber konia. Dzięki swojemu precyzyjnemu wzrokowi w oddali zauważyła sylwetki biegnących krasnoludów. Chwila, a gdzie orkowie?

Jakie było jej zdziwienie, gdy kawałek z boku dostrzegła całą hordę tych stworów, ścigającą... czy to był Radagast? Ten czarodziej chyba naprawdę poważnie uderzył się w głowę, jak kiedyś spadł ze swoich sanek.

Przyspieszyła, jak tylko się dało. Nie minęło pięć minut, a już znajdowała się prawie obok kompanii, którą akurat zainteresowali się orkowie. Mocniej docisnęła nogi do zwierzęcia, by utrzymać się na nim bez pomocy rąk, nimi bowiem sięgnęła po łuk. Wzięła pierwszą strzałę, wycelowała i wypuściła w sam środek czoła jednego z orków. Stwór spadł na ziemię z plaśnięciem. Zadowolona z powodzenia strzału, chwyciła kolejną strzałę i trafiła następnego.

Niestety, jej triumf nie mógł trwać wiecznie.

Kiedy zza skały wyskoczył warg, Aron stanął dęba, rżąc ze strachu. Lairiel nie zdążyła się chwycić czegokolwiek, więc poleciała do tyłu. Uderzyła plecami o zarośniętą suchą trawą ziemię, tracąc na chwilę oddech. Szybko jednak wzięła się w garść, chwyciła leżący obok łuk, który podczas upadku wypadł jej z ręki, i co sił w nogach, ruszyła przed siebie. Jej koń gdzieś pobiegł, nie miała pojęcia, czy w bok, przed siebie, w lewo, w prawo, a może w zupełni innym kierunku.

Zrozumieć miłośćWhere stories live. Discover now