Dziewiąty

20 1 11
                                    

– Czemu ona mi nic nie odpisuje... - słyszę wzdychanie z sąsiedniego łóżka.

Próbuję zignorować narastającą depresję Bartka, naciągając na głowę kołdrę. Zresztą... mógłbym się sam siebie o to spytać – czemu ona nie odpisuje, nie dzwoni, nie daje znaku życia. Chociaż odpowiedź raczej znam.

Jezu... po co mi to było. Tylko ją spłoszyłem, bo inaczej tego nie mogę nazwać. Po co do głowy przychodziło mi to całowanie? Dobra, do niczego nie doszło, ale było blisko, nawet bardzo blisko. W myślach już nawet się udało, ale Maja wtedy się wystraszyła, albo... zdała sobie sprawę z tego, że nie jestem odpowiednim kandydatem na chłopaka, z którym ma to przeżyć po raz pierwszy. I tak właśnie było – widziałem, jak zachowywała się, gdy wracaliśmy do hotelu. Nawet na mnie nie patrzyła, a ja... ja tylko działałem instynktem. I chciałem zrobić to, o czym marzyłem odkąd... odkąd widzieliśmy się na tarasie.

Wysłałem jej jednego smsa, spytałem, czy wszystko dobrze, ale zero odzewu. Skreśliła nas, nawet jeśli żadnego „nas" nie było. A chciałem.

– Wytłumacz mi to – przed śniadaniem mamy jeszcze wolną chwilę, bo zarówno ja jak i Kapustka mieliśmy problemy ze snem i wstaliśmy nieco wcześniej – ty chciałeś buzi-buzi, ona wyglądało na to, że też, ale ostatecznie się na ciebie obraziła, bo jednak tego nie chciała? - piłkarz „Pasów" próbuje się rozeznać w mojej sytuacji.

Cóż... chyba tak właśnie było. Siadam na swoim łóżku i kiwam w jego stronę głową.

– Jakie one są dziwne... tak samo ta Łucja. Ty mi dajesz numer telefonu...

– Nie! Nie dałem ci, sam sobie go wziąłeś! - przypominam, jak było naprawdę.

Cały czas mam w głowie obrazek, gdy wchodzę do pokoju po prysznicu i widzę na MOIM łóżku rozłożonego pomocnika z MOIM telefonem w dłoni. Do tego śmiał się złowieszczo, jakby chciał ukraść Słońce.

– Bo jesteś takim debilem, że nie ustawiłeś sobie nawet hasła! - puka się w głowę.

– Lepsze nic niż jeden, dwa, trzy, cztery – uśmiecham się z politowaniem w jego stronę.

Po tejże wymianie zdań milczymy i zastanawiamy się nad swoimi ciężkimi losami z tymi kobietami, aż w końcu Kapustka odchrząkuje i postanawia kontynuować.

– To co robimy? - pyta z nadzieją w głosie.

– Nie wiem – wzruszam ramionami. Myślałem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a ona postanowiła mnie zaskoczyć i wyskoczyć mi z garści... jakkolwiek to brzmi.

Wstaje z miejsca i zaczyna chodzić w tę i z powrotem, raz zbliżając się do ściany z lustrem, raz do tej z łóżkiem. Ja próbuję znaleźć jakieś wyjścia z naszej głupiej sytuacji, ale nie mam pomysłu. Najchętniej poszedłbym do niej i po prostu dowiedział się, czy to po mojej stronie leży wina, czy może tę jej niechęć do mnie spowodowało coś innego, ale dała mi jasno do zrozumienia, że raczej nie chce ze mną gadać. Więc po co się narzucać?

Wzdycham.

– Może pójdziemy ich po prostu poszukać? - proponuje.

– Ta, jasne, kto wypuści nas w dwoje na miasto, bez Wiśni i gapiów? - daję mu jasno do zrozumienia, że ten jego genialny plan wygląda dobrze tylko w jego główce.

Drapie się po policzku i ponownie zaczyna ten swój rytuał, przy okazji robiąc przyzwoity wiatr. Sam zaczynam się zastanawiać, bo wiem, że nie mogę liczyć tylko na Kapustkową pomysłowość.

Ostatnie mistrzostwa [M. Stępiński]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz