Osiemnasty

12 1 25
                                    


            Początki naszej randki wyglądają jak z jakiegoś wysokobudżetowego filmu – wszędzie jest tak ekskluzywnie i dostojnie. My wyglądamy tak poważnie i starzej o jakieś dziesięć lat. Jedziemy taksówką przez rozbudzoną pełnią Marsylię, mijamy budynki w centrum miasta. Wszystko to ma w sobie jakąś magię – nawet stanie na czerwonym świetle mnie nie zraża. Za każdym razem, gdy to się dzieje, odwracam głowę od szyby samochodu i spoglądam głęboko w oczy mojemu towarzyszowi na dzisiejszy wieczór. Roztapiam się pod wpływem jego wzroku, cudownego uśmiechu i mocnego uścisku dłoni. Najchętniej wcisnęłabym tą chwilę w jakiś słoik i nigdy go nie odkręcała, bojąc się, że może mi uciec i już nigdy jej nie będę pamiętała. Przypominam sobie, że gdy byłam mała, to rodzice często wywozili mnie na wakacje do dziadków, czyli rodziców, mamy na wieś. Tam całymi dniami bawiłam się na polanie i łapałam właśnie w słoiki na przykład pasikoniki. Więc doświadczenie mam. Brakuje mi tylko i wyłącznie słoika.

Ale w momencie wracam myślami do dzisiejszego wieczoru i naszego poważnego i dojrzałego spotkania. Zazwyczaj nasze „randki" wyglądały tak, jakbyśmy mieli po piętnaście lat i po prostu chcieli się ze sobą spotkać – siedzieliśmy na ławce przed hotelem, albo w pokoju i skradaliśmy sobie całusy, siedząc cały czas przytuleni. No i oczywiście spełnialiśmy kolejne zachcianki z mojej listy.

Teraz wysiadamy z taksówki, a Mariusz podaje mi rękę jak prawdziwy gentleman. Mam wrażenie, że cały wieczór tylko i wyłącznie patrzy mi w oczy. Początkowo mnie to peszyło, ale teraz po prostu mi się to podoba. Nawet nie potrzebuję słyszeć jego słów, bo zdaje się, że jego wzrok mówi mi, jak bardzo się cieszy, że jesteśmy tutaj razem.

Ciekawe, co mówią moje oczy.

Rozglądam się dookoła, żeby zobaczyć, w jakie to podejrzane miejsce mnie przywlekł. Przed sobą widzę wysoki budynek z szyldem, na którym widnieje nazwa napisana po francusku, dlatego nie przytoczę jej tutaj, nie chcę się zbłaźnić. Wejście okalają dwie kolumny, przez co czuję się tak, jakby ta niezbyt długa wyprawa taksówką przeniosła nas do starożytnej Grecji. Zgaduję, że jest to hotel. I metodą dedukcji dopowiadam sobie, że za pewne na dachu tegoż budynku spożyjemy wieczerzę. Doprawdy, byłabym genialnym detektywem.

– To jak? - staje przede mną i zasłania mi sobą wrota, w które tak się namiętnie wpatruję. - Idziemy, czy wolisz się tak patrzeć cały wieczór?

Uśmiecham się krzywo.

– Nie wiem, czy masz dla mnie lepsze atrakcje – ripostuję.

Udaje urażonego. Chociaż tak naprawdę wiem, że próbuje wymyślić coś, żeby mi odpowiedzieć. Ale, niestety, nie udaje mu się to.

Ostatecznie wyciągam rękę w jego stronę i pozwalam się prowadzić. Coś czuję, że nie pożałuję.

Wchodzimy do środka i moim oczom ukazuje się przepiękny hall z dyndającym żyrandolem z kryształków, drogimi dywanami w egzotyczne ornamenty i odpowiednio ubraną obsługą. Nawet tak wystrojona czuję, że nie wyglądam odpowiednio jak na takie miejsce.

Mariusz od razu prowadzi nas do windy, ja nawet nie jestem w stanie spytać się, czy tak można. Postanowił, że to on będzie dzisiaj kontrolował to wszystko, co będziemy robić.

Wrota się za nami zamykają, a on – patrząc przy tym na mnie – nonszalancko wciska guzik z ostatnim numerem, tak jakby chciał pokazać, ile ma mocy w tym palcu, bo zaraz wjedziemy na samą górę. Ja za to przez te kilkanaście sekund, gdy jesteśmy sami, zamknięci w tej klitce, czuję dziwne napięcie i drżenie dłoni. Nawet tej, którą tak ściska cały wieczór.

Ostatnie mistrzostwa [M. Stępiński]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz