Drugi

38 3 10
                                    

            Krzątam się po pokoju, próbując odpowiednio przygotować się do tej kolacji. Blondynka leży na łóżku, widzę przede wszystkim jej bose stopy i słyszę kretyński śmiech.

– Możesz przestać? - proszę w końcu, bojąc się, że zaraz zwariuję.

Mam ochotę przypomnieć jej, że przede wszystkim ona jest główną twórczynią genezy ów porażki, ale wstrzymuję się przed komentarzem, bo ona przestaje się śmiać. Podchodzę do lustra, które jest przymocowane do przesuwnych drzwi szafy i wzdycham głęboko. Nie wiem, czy nie wyglądam idiotycznie. Nie powinnam prezentować się zbyt dobrze, bo nie zależy mi na tym, żeby uważał, że bardzo mi zależy na tym, żeby mnie dobrze zapamiętał. Albo żeby myślał, że kusą sukienką go przekonam.

– Nie rozumiem, po co się tak denerwujesz. On jest słodki i zaproponował ci randkę! - piszczy podekscytowana, a ja kręcę głową, patrząc się w sufit.

– Nie zaproponował mi wcale randki, tylko myśli, że bawiąc się w ten sposób przekona mnie, że mnie nie wyda, a tak naprawdę pewnie już dawno poszedł na skargę – grzmię i siadam na łóżku.

Nie wytrzymuję i płaczę jak idiotka. Nic nie umiem zrobić do końca dobrze. Ten wyjazd miał być zupełnie inny, a ja miałam się teraz wylegiwać na słońcu i nabierać kolorów. Jestem na siebie wściekła, że w ogóle tam poszłam. Chciałaś żyć na całego? To teraz wrócisz sobie grzecznie do kraju i będziesz czekała na kazanie od rodziców i lekarza.

– O Jezu, już nie becz – czuję, jak jej ramiona obejmują mnie od tyłu. - To moja wina, jestem przecież blondynką – pokazuje mi kosmyki swoich włosów, na co się śmieję.

– Nie – zaprzeczam.

– Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z tobą szła? Nie boisz się? - pyta, a ja patrzę na nią ze zdziwieniem i odsuwam się. - Co?

– Ty myślisz, że on chciał, żebym z nim zjadłam, bo to jest tylko pretekst, żeby... zrobić coś wbrew mojej woli? - omijam ów słowo i teraz naprawdę zaczynam się bać.

Patrzę na nią wyczekująco. Nie mówi „nie", ale również nie mówi „tak".

– Nie, to nie dlatego, spokojnie. Po prostu... chce to wszystko wyjaśnić, a brakło na to czasu na konferencji. O nic się nie martw, będzie dobrze – pocieszająco głaska mnie po ramieniu, a ja niemrawo się uśmiecham i idę do łazienki zabić pandę. Po drodze chwytam listę leżącą na stoliku i wpycham ją do torebki.

Słyszałam, jak mama powiedziała kiedyś, że pech nas nie opuszcza. To było po tym, jak mnie zdiagnozowano, a ja wyszłam z pokoju po wielogodzinnym leżeniu, by z nimi pogadać i być może poszukać jakiegoś rozwiązania. Przez przypadek podsłuchałam jednak ich rozmowę, a gdy wróciłam do łóżka, przyznałam im rację, mimo że ten pech to byłam głównie ja.

Obie babcie straciłam po długiej i ciężkiej chorobie. Nadal pamiętam, jak chodziłyśmy je odwiedzać do szpitali, a ich z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę coraz bardziej ubywało. A choroba to była po prostu błyskawica – uderzała szybko i gwałtownie, gdy się tego nie spodziewały. Niby wiadomość o niej znikała, ale trzeba było walczyć ze skutkami, nawet jeśli się nie dało. A gdy było naprawdę źle wpatrywać się w telefon, czekając na magiczne słowa, że ta osoba odeszła i na pewno jest jej lepiej.

Wtedy byłam dużo młodsza i nie rozumiałam, czemu w mamie bądź tacie jest taka wielka ulga, gdy ja zalewałam się łzami. Tłumaczyli mi wtedy, że lepiej im ze świadomością, iż ich mamy już się nie męczą, już nic ich nie boli, nie są podpięte do żadnych kroplówek i maszyn o nazwach x i y. Dla mnie to i tak było bestialskie, biorąc pod uwagę, że babcie były w moim życiu od zawsze i opiekowały się mną troskliwie, jako że byłam jedyną córką moich rodziców. Nie mogłam wyobrazić sobie tego, że już nigdy nie będą się mną chwaliły i nie poczęstują mnie tym pysznym ciastem.

Ostatnie mistrzostwa [M. Stępiński]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz