Dziesiąty

18 1 10
                                    

– To może ja zostawię was samych... ? - pyta, a raczej oznajmia Łucja, a później czym prędzej zmyka w przeciwną stronę.

Wysyłam na jej plecy pioruny z moich oczu, ale to na nic. Wzdycham i widzę Mariusza. No właśnie, Mariusza, którego powinnam unikać, ale teraz... teraz już nie chcę odchodzić. Gorzej, że pewnie będzie chciał wyjaśnień, a ja nie wiem, jak powinnam mu powiedzieć całą prawdę o moim postępowaniu omijając przy tym to, co chcę ominąć.

– To pewnie sprawka Kapustki... - zaczyna mówić.

– To pewnie sprawka Łucji – wzruszam ramionami.

Uśmiecham się zażenowana widząc, że jego twarz się rozpogadza.

– Dobrali się – przyznaje, kiwając głową.

– Tak – potwierdzam, spuszczając wzrok na nasze buty.

Wiem, dokąd ta rozmowa zmierza i to mnie przeraża. Bo to ja tutaj nawaliłam, nie on. To moja wina, nie jego. Jedna część mnie mówi, że niepotrzebnie mam te głupie wyrzuty sumienia, ale druga, że są naprawdę uzasadnione, bo jeśli ja się tak czułam beznadziejnie tkwiąc w tej głupiej sytuacji, to co on musiał czuć, naprawdę nie wiedząc, do czego między nami doszło.

– Miałaś się odezwać... - słyszę w końcu i cicho wzdycham.

– To prawda – potwierdzam.

– To dlaczego tego nie zrobiłaś? - dopytuje, a ja czuję się tak, jakby stała przede mną moja mama i robiła ze mną ten swój wywiad.

No właśnie, dlaczego tego nie zrobiłam? Jak wyjść z tego rogu, do którego mnie zapędził?

– Widzisz, ja... - zaczynam nerwowo poprawiać spadające na twarz włosy.

I tutaj nie wiem, co powiedzieć. Zacinam się i podnoszę wzrok na jego twarz.

– Nie widzę... - nawet w takiej sytuacji chce być komiczny, a z moich ust wydobywa się coś na wzór śmiechu. - Uraziłem cię czymś?

Wiem, co kryje się za tym „czymś". I jeżeli powiedziałabym, że tego wieczora nie było mi dobrze, to skłamałabym. Problem leży tylko i wyłącznie w mojej głowie. Miało być na całego, a ja zostaję gdzieś w połowie drogi do wyluzowania. Typowe.

– Nie – kręcę głową.

– Więc...? - podchodzi tak blisko, że nie musi zbyt wyciągać rąk, aby bez przeszkód jednym z palców przejechać po wierzchu mojej dłoni.

Podnoszę na niego wzrok. Hm, widząc, jak używa teraz całego swojego czaru, którego ma wiele w zanadrzu i wstrzymuję oddech. Tak, podoba mi się to. Po co mam niby to ukrywać? Już raz próbowałam to zatrzymać i bazowałam na granicy załamania nerwowego. Nie chcę powtórki. Człowiek uczy się najlepiej na błędach, nawet jeśli myślał, że to dla jego dobra.

– Spanikowałam – mówię zgodnie z prawdą.

– Jestem taki straszny? - pyta, a ja parskam śmiechem.

– Tylko troszkę – przyznaję z uśmiechem na twarzy.

– Więc przepraszam – mówi już poważnie, a uśmieszek znika mu z twarzy.

Odruchowo się cofam. O co mu teraz chodzi?

– Za co? - dopytuję, niewiele rozumiejąc.

Piłkarz bierze głęboki wdech, jakby bał się, że zaraz się udusi. Nie wiem, czy taka pogadanka na kilka godzin przed meczem na Mistrzostwach Europy to jest dobry pomysł. Raczej nie.

Ostatnie mistrzostwa [M. Stępiński]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz