Jack:
- Proszę się nie denerwować. Wszystko samo się okaże. Praca nie jest trudna wbrew pozorom. Bank brzmi poważnie, ale każdemu dajemy szansę. - Mówi rudowłosa kobieta w okularach, informując wcześniej że jutro mogę przyjść na dzień próbny. Podobno Eric nie ma z tym nic wspólnego i to tylko moja zasługa. A ta szefowa - też podobno - nie jest taka straszna, na jaką wygląda. Uśmiecha się do mnie jeszcze raz, a potem ściska moją rękę i otwiera mi drzwi. Kiwam głową i wychodzę, idąc długim korytarzem i trafiając w końcu do tej części banków dostępnej dla klientów. Eric siedzi w okienku i pisze coś na komputerze. Uśmiecha się do mnie i macha dyskretnie. Odpowiadam tym samym i wychodzę na świeże, mroźne powietrze. Nadal gdzieś podświadomie, trochę boję się wracać sam do domu. Stawiam mocne kroki, żeby się nie poślizgnąć. Mój telefon wibruje, a ja odczytuję wiadomość w której Eric pisze że mnie kocha i że na pewno wszystko się uda. Uśmiecham się do ekranu. Mijająca taksówka ochlapuje mnie stopniałym śniegiem. Zaciskam powieki i klnę w duchu. Próbuję się nieudolnie otrzepać, sprawdzam czy telefon wciąż działa. Cały mój pozytywny nastrój diabli wzięli. Po drodze odbieram rzeczy z pralni i wracam do domu, żeby odespać nieprzespaną ze stresu minioną noc.
Patrick:
Nie mam co robić rano, kiedy nie ma tu psa z którym można iść na spacer. Powoli zaczynam się z tym godzić, ale i tak jest mi dziwnie. Piję kawę, wyglądając przez okno. Dziś mam wolny dzień, za przepracowaną sobotę... Bea znowu jest tam sama. Naprawdę nie wiem jakimi sposobami mam ją wreszcie przekonać, że to nie jej wina i że nie mam żalu. Mój telefon informuje o wiadomości, a ja odczytuję smsa, w którym Dean proponuje kolację. Odpisuję, że jutro mam pracę. Nie umarła mi matka, nie mogę zaniedbywać obowiązków. Wtedy on dzwoni. Zaskakuje mnie tym, przez moment prawie chcę odrzucić połączenie.
- Cześć, jak leci? - Rzuca wesoło, a ja najpierw wzruszam ramionami, a potem orientuję się, że on mnie przecież nie widzi.
- Normalnie... Jakoś. - Szepczę. Za oknem zaczyna sypać śnieg.
- Chciałem zapytać, masz jakieś plany na sylwestra?
- Nie... Tak samo jak w święta będę siedział w domu. - Mówię i czuję się beznadziejny.
- Już nie! Zabieram cię gdzieś!
- Gdzie?
- To niespodzianka.
- A mogę się nie zgodzić?
- Nie bardzo. - Śmieje się. Chociaż minimalnie poprawia mi humor. Wzdycham.
- W porządku. I... Dziękuję. - Odpowiadam.
- Trzymam za słowo! Jak coś to dzwoń, kiedy chcesz. Jeśli nie zdążę odebrać, to na pewno oddzwonię. Trzymaj się tam, Patrick. - Mówi i na koniec cmoka mi do ucha. Parskam śmiechem i życzę mu miłego dnia. Wiem, że ma mnóstwo pracy. I doceniam to że tak się o mnie troszczy i mimo wszystko dzwoni, nawet na parę minut, żeby pogadać o bzdurach. To mi naprawdę wiele daje i pozwala oderwać myśli. On w ogóle mi bardzo pomaga, nawet samym tym, że jest.
Victor:
Ta stara baba od wynajmu dzwoni, gdy jeszcze śpię i gdy odbieram, prawie nie rozumiem, o co jej chodzi. Mrużę oczy i przetwarzam każde słowo, gdy ona mówi że zdecydowała się podpisać ze mną umowę najmu. Podnoszę się do siadu. Poważnie? Jednak urok osobisty działa! Ubieram się pospiesznie, dziękując jej po stokroć i jadę taksówką pod zapisany w kalendarzu adres. W końcu, przed tymi cholernymi świętami, los się do mnie uśmiechnął. Uśmiecham się w wyuczony sposób, poprawiam włosy i ruszam po schodkach, kiedy auto zatrzymuje się na miejscu. Dzwonię do drzwi i szczerzę się jak nienormalny, gdy ta stara otwiera drzwi. Lustruje mnie znów wzrokiem, jakby była jeszcze gotowa się rozmyślić.
- Dzień dobry, zapraszam. - Mówi poważnie i powoli. Posłusznie wchodzę za nią do środka, starając się nie nanieść śniegu. Zwracam uwagę na wielką, stojącą w kącie salonu, przystrojoną choinkę. Słucham jej uważnie i cierpliwie, a potem podpisuję papiery upoważniające mnie do mieszkania tu od przyszłego tygodnia. Genialnie! Wcale się do mnie nie uśmiecha i nadal mrozi mnie wzrokiem, ale chociaż dała mi szansę. Jej nastawienie mnie nie obchodzi. I tak jej tu nie będzie. Zabieram mój egzemplarz umowy i dziękuję jej jeszcze raz, przy okazji odmawiając wypicia herbaty. Zamiast tego idę do kawiarni i sam kupuję sobie kawę i porcję sernika. Zaczynam nowe, lepsze życie. I może przy okazji w końcu znajdę jakiegoś normalnego faceta. Najwyższy czas. Na Ziemi nie może się aż tak roić od dziwolągów.
Montgomery:
Mama ubiera choinkę, mówiąc do mnie bez przerwy i proponuje co chwilę, bym jej pomógł. Nie mam ochoty. W ogóle nie cieszą mnie te święta... Mimo postępów w rehabilitacji i starań rodziców, mam wrażenie że z każdym dniem jest coraz gorzej. Nie chodzi o to, że chcę się, na przykład zabić... Po prostu... Nie chcę żyć w ten sposób. Gapię się w jeden punkt, a przed oczami migają mi tylko kolorowe plamy - kolejne bombki, które mama zawiesza na drzewku.
- Kochanie. - Mama gładzi mnie kciukiem po policzku.
- Tak?
- Co się dzieje?
- Nic, zamyśliłem się. - Wzruszam ramionami.
- Kupić ci leki na uspokojenie? Takie nieinwazyjne, ziołowe...
- Daj spokój, mamo. - Jęczę i naprawdę jestem gotów wstać i ją tu zostawić, choćbym miał się przewrócić. Nie chcę o tym gadać i nie chcę robienia ze mnie psychola, a ona znowu zaczyna. Wzdycha i patrzy na mnie z bólem. Widzę jak w dłoni trzęsie jej się choinkowy łańcuch. Zwijam się w kłębek na kanapie, odwracam do niej plecami. Chciałbym żeby było normalnie. Tak, jak kiedyś.
Eric:
- Jestem z ciebie dumny. - Szepczę i całuję go delikatnie w policzek, gdy on myje zęby, a ja suszę włosy, stojąc u jego boku, przed lustrem. Moje słowa zagłusza suszarka, ale Jack i tak się uśmiecha. Jest cudownym facetem, serio. Spluwa i opłukuje szczoteczkę, zanim mi odpowiada.
- Jesteś niemożliwy. Ciągle mówisz, że jesteś ze mnie dumny, nawet, gdy upadam. - Przeczesuje włosy rękoma.
- Bo to prawda. I teraz na pewno dasz radę. - Rzucam i klepię go w pośladek, gdy wymija mnie, wychodząc z łazienki. Kręci z niedowierzaniem głową i uśmiecha się do mnie przez ramię. Odłączam suszarkę, chowam ją do szafki i przez chwilę patrzę w oczy swojego lustrzanego odbicia. W końcu widzę w nich jakąś iskierkę, radości, nadziei, błysk, dający wiarę, że teraz będzie tylko lepiej. Ciągle to sobie wkręcam, a potem nagle dzieje się coś strasznego, złego, albo bolesnego. Chcę, żebyśmy byli szczęśliwi i mogli żyć i kochać bez strachu. To chyba nie tak wiele? Uśmiecham się sam do siebie i wychodzę z łazienki, gasząc światło. Jack leży w łóżku z książką, jak prawie co wieczór. Wygląda tak uroczo, z mokrymi, skręconymi włosami. Naprawdę doceniam wyjątkowość mojego życia. Włażę pod pościel, obok niego.
- Kocham cię. - Szepczę i obejmuję go, przez co stęka i próbuje się wyswobodzić.
- Czytam. - Jęczy i chichocze, gdy wsuwam dłoń pod jego bluzkę. Wije się i zatrzaskuje lekturę.
- Przestaniesz? - Przekręca głowę w moją stronę.
- Nie. Zwłaszcza że widzę, że ci się podoba. - Zagryzam wargę, a on mówi że naprawdę jestem nienormalny. Całuje mnie jednak, a ja korzystam z chwili i obejmuję jego kark, żeby mi nie uciekł, wsuwając język między jego wargi.
OD AUTORKI:
No i mamy nowy!
I coraz bliżej święta... Coraz bliżej święta... 😅 Bo już w następnym.
CZYTASZ
PS Nie oglądaj się
General FictionBohaterowie, których losy niespodziewanie zaczęły się krzyżować, nie otrzymują już listów. Udało im się już dawno o nich zapomnieć i zacząć zupełnie nowe życie... Z czystą kartą. Ale czy przeszłość kiedykolwiek odejdzie w ciszy? Czy można się zupeł...