XVI

101 15 14
                                    

Jack:

Eric jest na naświetlaniach, a ja nerwowo krążę po mieszkaniu. Dziś są jego urodziny i z trudem udawałem, że nic nie zaplanowałem. Rano tylko złożyłem mu życzenia i wepchnąłem go do taksówki, która odwiozła go na laseroterapię. Mieszkanie jest prawie puste, bo odwozimy już wszystko do nowego domu. Został już tylko tydzień do ostatecznej przeprowadzki. Wszystko dzieje się tak szybko... Próbuję zrozumieć przepis z internetu, jednocześnie nurkując w lodówce. Wiem, że pewnie nie do końca tak powinno to wyglądać... Powinna być kolacja, a nie obiad. I nie w domu, tylko w restauracji. Ale niestety na ten moment to musi wystarczyć. Zresztą, życie to nie film. I przekonałem się o tym już niejednokrotnie. Grzebiąc w szafce z przyprawami natykam się na kopertę. Wiem że obowiązuje tajemnica korespondencji, ale mieszkam pod tym dachem, a ciekawość bierze górę. Wyjmuję złożoną na cztery razy kartkę i po rozłożeniu czytam pismo z sądu. Dlaczego on mi o tym nie powiedział, skoro siedzimy w tym razem? Marszczę brwi, chowam kopertę i zawartość w to samo miejsce i wydobywam imbir z półki. Nie będę chyba na razie poruszać tego tematu, ale... Nie wiem, co o tym myśleć. 

Patrick:

Wypuszczam powietrze ustami, odliczam sygnały, nerwowo oblizuję wargi. Mogę się jeszcze wycofać? Prawie podskakuję, gdy odbiera.

- Słucham? - Głos Deana wwierca mi się w mózg i biegnie w dół kręgosłupa.

- Hej... Cześć. Z tej strony Patrick. Chciałem zapytać, czy masz jakieś plany na wieczór? Chciałbym się odwdzięczyć za uratowanie życia. Mnie i kotu. - Rzucam i mam ochotę kopnąć się sam w tyłek, bo dostrzegam, jak to niedorzecznie brzmi.

-  Jasne, w porządku. Mam na myśli... Nie mam żadnych planów, chętnie dam się gdzieś zaprosić. - Rzuca, a kamień spada mi z serca. Uśmiecham się do siebie, ale stres mnie zżera nadal.

- To... Może o dwudziestej...

- Przyjedziesz po mnie? - Proponuje. Jego głos jest ciepły i radosny.

- Jasne. - Jestem nieco zaskoczony jego propozycją, ale przystaję na nią. Oddycham płytko, denerwuję się. Jakby była tu teraz Bea, to dałaby mi po głowie.

-  Świetnie. To do zobaczenia. Trzymaj się. - Mówi, a ja zagryzam wargę i kiedy się rozłącza, powstrzymuję się przed podskoczeniem z radości. Zachowuję się jak nastolatek, który idzie na pierwszą randkę w życiu... Pora się ogarnąć, serio. Siadam na kanapie, niechcący budząc psa i zaczynam szukać w sieci jakiejś dobrej, okolicznej restauracji, która nie zrujnuje mojego budżetu.

Victor:

Kate wpada do mojego biura po zapukaniu do drzwi, ale bez zaproszenia. Jak zawsze.

- Ten kontrahent ze Szwajcarii wczoraj się z nami kontaktował. Prześle dokumenty. I dzwonili rodzice Montgomery'ego. Niedługo będzie mógł wrócić do pracy, w sensie... Mailowo i telefonicznie. - Mówi, stojąc oparta o ścianę, odziana w błękitną garsonkę. Kiwam głową, nie odrywając wzroku od monitora.

- Dobrze. W porządku. - Wyciągam rękę po trzymane przez nią dokumenty, a ona gapi się na mnie przez chwilę, jakoś tak dziwnie.

- Dziękuję. - Dodaję, więc puszcza plik kartek, w końcu mi go oddając i wychodzi, bo dociera do niej, że nic więcej nie powiem. Słyszę jeszcze tylko jak stuka obcasami, a kiedy jestem pewien, że zniknęła, wzdycham, rzucam papiery na biurko i kręcę się na krześle. Montgomery i jego rychły powrót do pracy i do domu, przyprawiają mnie o migrenę. Na dodatek jego matka nadal zawala mnie milionem wiadomości. Nie wiem nawet jak mógłbym odreagować, co zrobić, żeby chociaż na moment zapomnieć o tej podłej rzeczywistości. Krążę przez chwilę po biurze, wyglądam przez okno, próbuję o niczym nie myśleć, ale tak się naprawdę nie da. Siadam z powrotem na krześle, podjeżdżam na nim do okna i ignorując tabelę w komputerze, przeglądam profile ludzi z randkowej aplikacji. Kilku facetów napisało do tego wyimaginowanego ideału, z twarzą Monty'ego... Usuwam profil i gapię się przez moment w pusty ekran, z okienkiem zachęcającym do założenia nowego konta. Po chwili wahania rejestruję się jako ja.

Montgomery:

Rodzice odwiedzają mnie tak często, jak mogą. Są tutaj niemal bez przerwy, a mama nie może się doczekać, kiedy mnie wypuszczą. Ja nie jestem chyba tak optymistycznie nastawiony. Nie wiem jak będę żył.

- Wszystko się ułoży, kochany. - Mama gładzi mnie po włosach, gdy z trudem, zaciskając szczęki i podtrzymując się tylko na rękach, podciągam się na łóżku.

- To mnie wykończy. Wysiądę prędzej czy później... Nie wiem, czy najpierw nerwowo, czy fizycznie. - Jęczę, a ona kręci tylko głową i głaszcze mnie po włosach jak wtedy, gdy miałem siedem lat i złapałem przeziębienie. 

- Nie myśl tak aniołku. Wszystko naprawdę będzie dobrze. Razem damy radę. Masz nas, Victora... - Tłumaczy spokojnie, a ja jestem jeszcze mniej przekonany. Victora? Też coś... Wolę sobie nawet nie wyobrażać co teraz robi...

- Jesteście cudowni, ale to wszystko moja wina i... Chyba muszę temu sam podołać. - Wzdycham.

- Mam nadzieję że teraz nie będziesz się przepracowywać i nie zaśniesz za kółkiem. - Odzywa się w końcu tata.

- Ja nawet nie wiem czy kiedykolwiek będę mógł prowadzić. - Lekko kręcę głową. To wszystko jest dla mnie tak obce i napawa mnie takim lękiem, że chyba wolałbym tu zostać.

Eric:

- Wszystkiego najlepszego. - Jack obejmuje mnie jedną ręką i prowadzi ze sobą do kuchni. Zasłaniam usta ręką. Na stole jest najprawdziwszy obiad. I pojedyncza, mała, różowa babeczka z jedną świeczką. Jeny, jak uroczo...

- Dziękuję. - Całuję go w policzek, a on przekręca głowę i muska moje wargi. Siadam przy stole, a on naprzeciw, uprzednio odkorkowując butelkę wina. Wygląda tak pięknie, w półcieniu.

- Dmuchaj! - Oświadcza, podsuwając mi babeczkę, a ja parskam śmiechem i zdmuchuję płomień. Całuję go potem czule i głaszczę po włosach, biorąc jeden z kieliszków. Nie mogę się przestać uśmiechać, gdy jem i patrzę w jego ciemne oczy. Opiera podbródek na dłoni i patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie przewiercić wzrokiem.

- To chyba najlepsze urodziny w moim życiu. - Stwierdzam całkiem poważnie. Nagle Jack się prostuje, a ja zamieram z widelcem w ręku. Poważnieje dziwnie, uśmiecha się lekko i porusza niespokojnie przez chwilę. 

- Kochanie... Dziękuję ci, że wziąłeś mnie pod swój dach i pokazałeś mi czym jest miłość. - Mówi, a ja odkładam sztućce i mam ochotę wstać i go objąć, bo zalewa mnie fala czułości. Jest kochany. Kontynuuje, a ja czuję jak się rumienię.

- Ta prawdziwa, bezwarunkowa miłość, która odmieniła moje życie. Ty je odmieniłeś, Eric. I naprawdę... Chcę się budzić u twojego boku do końca  życia, bo jesteś wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem. Jesteś ucieleśnieniem moich snów i nawet nie próbuj umrzeć przede mną, bo nie przeżyję bez ciebie ani jednego dnia. Jesteś sensem mojego istnienia i chcę spędzić jego resztę, próbując każdego dnia uszczęśliwiać cię tak bardzo, jak ty mnie. Mój Boże... Eric, wyjdziesz za mnie? - Pyta w końcu, z nadzieją, patrząc mi w oczy. Widzę, jak trzęsą mu się ręce. W prawej trzyma nieduże, bordowe pudełeczko.

- Jesteś niesamowity. - Szepczę, spuszczam wzrok, czuję zbierające się pod powiekami łzy. Ujmuje moją dłoń leżącą na stole.

- Powiedz coś, bo zasłabnę z emocji. - Szepcze. Śmieję się nerwowo i ocieram łzy. Mam wrażenie że to ja zaraz padnę na zawał.

- Kocham cię. - Szepczę dziwnym, nieswoim głosem.

- Mogę to uznać za "tak"?

OD AUTORKI:

Hejo! Prezentuję wam już kolejny rozdział. Tutaj już trochę więcej się dzieje. Moje dzieciaki zaczęły powoli podejmować męskie decyzje. 😂

PS Nie oglądaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz