Jack:
Ostatecznie daję się namówić i mimo wszystkich emocji związanych ze ślubem, daję się mu wyciągnąć do kina, ale pod warunkiem że ja wybieram film, a on nie będzie się kłócił i narzekał. Jest już wieczór, na ulicach mimo to nie ma ludzi. Przed nami weekend. Dopiero w poniedziałek wracamy do pracy i trochę się boję, czy ktoś w banku nie zareaguje źle na nas i na ten cały ślub. Eric po omacku odnajduje moją dłoń i splata ze sobą nasze palce, gdy wychodzimy do kina przez oszklone drzwi. Podświadomie się spinam. Kupuję bilety i na moment puszcza moją rękę, a ja z niewiadomych przyczyn przypominam sobie te wszystkie klasowe, obowiązkowe, nudne i stresujące wypady do kina. Eric się uśmiecha i z powrotem ujmuje moją dłoń, gdy odnajdujemy właściwą salę i siadamy w przedostatnim rzędzie. Film jest długi i nieciekawy, ale przynajmniej jest na tyle późno, że nie ma tu wielu ludzi. W połowie seansu prawie przysypiam i pokładam się na jego ramieniu. Jest mi dobrze w każdym miejscu, jeżeli tylko on jest obok. Budzę się na napisach końcowych, a Eric się ze mnie śmieje i ciągnie mnie za rękę.
- To był na początku twój pomysł. - Szepcze mi do ucha.
- W sieci po zwiastunie i opisach wydawał się ciekawszy. - Uśmiecham się niewinnie i zasłaniam twarz szalikiem. Całuje mnie w czubek nosa. Znowu wracamy do domu późno i po ciemku i w takich chwilach mimo wszystko nie czuję się do końca pewnie. Mimo to ściskam jego dłoń, jakby to była ostatnia deska ratunku i gapię się prosto przed siebie. Chcę tylko już z powrotem być w domu. Jasne, randki są fajne, do momentu gdy musisz wracać przez ciemny park. W takich chwilach mój organizm programuje się samoistnie na przetrwanie. Ciężko jest tak po prostu wymazać te najgorsze wspomnienia.
Patrick:
Dean otwiera mi drzwi, trzymając w ręku drewnianą łyżkę. Ma rozczochrane włosy i włożył na siebie różową bluzę, w której wbrew pozorom nie wygląda, ani uroczo, ani żałośnie. Raczej męsko i dumnie. Mierzę go wzrokiem.
- Gotujesz? Myślałem, że coś zamówimy. Przed chwilą skończyłeś pracę. - Kręcę z niedowierzaniem głową, a on wpuszcza mnie do środka i w przelocie całuje w policzek. Odwieszam płaszcz i zrzucam buty.
- Tak jest zdrowiej i taniej. - Oświadcza moralizatorskim tonem, a ja przewracam oczami.
- Jak było w pracy, bo w sumie nie pytałem? - Opiera się o blat, gdy wchodzę za nim do kuchni i próbuję mu zajrzeć do garnka.
- W porządku. Kupa sadzonek i osłonek na doniczki, kilka sprzedaży. Standardowo. - Siadam przy stole i gapię się na niego.
- Napijesz się czegoś? - Proponuje, patrząc na mnie przez ramię, a ja mam autentyczną ochotę podejść i odgarnąć mu z czoła niesforny kosmyk włosów.
- Nie, dzięki. - Odpowiadam zamiast tego uprzejmie.
- Mogę ci pomóc? - Proponuję i staję obok niego, opierając się biodrami o szafkę, bo głupio mi tak po prostu siedzieć i się gapić. Uśmiecha się do mnie i wyłącza palnik.
- Nieszczególnie jest w czym. - Rozkłada ramiona.
- Co to będzie? - Ruchem głowy wskazuję na garnek.
- Lasagne. - Odpowiada, z trochę przesadną dumą. Jest tak... Zwyczajnie. Przy nim się nie stresuję, ani nie muszę się zdobywać na wielkie akty miłości czy wyzwania. To jest takie miłe i normalne. Zupełnie inaczej niż z Jamesem, czy Victorem. W przypadku Vica musiałem zabiegać o jego uwagę, wyczekiwać na niego, stawać na głowie, żeby mnie zauważył... A James... To już kompletnie odrealniona historia. W końcu mam kogoś przy kim nie muszę ani udawać, ani do kogo nie muszę doskakiwać...
CZYTASZ
PS Nie oglądaj się
General FictionBohaterowie, których losy niespodziewanie zaczęły się krzyżować, nie otrzymują już listów. Udało im się już dawno o nich zapomnieć i zacząć zupełnie nowe życie... Z czystą kartą. Ale czy przeszłość kiedykolwiek odejdzie w ciszy? Czy można się zupeł...