Jack:
Oddycham szybko i nerwowo. Gorące łzy płyną po policzkach, a ja nie wiem czy najbardziej przeraża mnie bicie, upokorzenie, niepewność, czy to dojmujące poczucie bezsensu. No bo to przecież nie ma sensu. Kopię, próbuję się bronić. Wciskam twarz w ziemię, bo nie chcę widzieć faceta, który trzyma moje ręce. Nagle słyszę dźwięk rowerowego dzwonka, ale nie podnoszę głowy. Zbliża się jakiś hałas, kiedy napinam mięśnie i przyciskam ciało do ziemi. Wtedy słyszę głosy, jakiś szmer i uścisk zwalnia. Otwieram oczy. Pochyla się nade mną kobieta. Słyszę odgłosy ucieczki i szamotaniny.
- Proszę się nie ruszać. Wzywam pogotowie i policję. - Klęka przy mnie przerażona kobieta, z włosami związanymi w ciasny koczek. Obok leży jej rower. Ignoruję to jednak, wyciągam za siebie zdrętwiałe ręce, obracam się na plecy i podciągam spodnie. Oddycham płytko ze stresu, gapiąc się na nocne niebo nade mną. Trzęsę się.
- Uciekli. Zrobiłem zdjęcia. - Słyszę męski głos i widzę ciemne buty. Wielki owczarek, trzymany przez mężczyznę na smyczy, szturcha mnie nosem. Kobieta klęka nad moją głową, facet obok, pewnie siedzi koło Erica... Rany, co z nim? Przekręcam głowę. Wyciągam rękę, widząc jego zakrwawioną dłoń. Patrzy mi w oczy, próbując się uśmiechnąć.
- Szczęście że wracaliśmy dzisiaj z tego obozu. - Dochodzi do mnie rozmowa naszych wybawców, ale nie skupiam się na niej, jedynie chcąc przetrwać i żyć dalej, razem z drugim mężczyzną. Obaj jesteśmy przytomni, więc to chyba dobry znak? Słyszę syreny, potem kroki. Pochylają się nad nami ratowniczy medyczni w uniformach i policja, rozdzielają nas, przewożą dwiema różnymi karetkami.
- Proszę na mnie spojrzeć. Jak pan ma na imię? - Młody, czarnoskóry ratownik robi mi zastrzyk przeciwbólowy, a ja gapię się na niego z przerażeniem, które nie chce mnie opuścić.
- Jack. - Szepczę. Facet kiwa głową i uspokaja mnie po raz kolejny, słowami. A mnie tylko kołacze z tyłu głowy ta straszna wizja tego, że oni mnie chcieli zgwałcić. Nie umiem sobie tego nie wyobrażać i nie potrafię nie mielić w głowie tego wstydu i upokorzenia. Ból fizyczny powoli mija, ale moja psychika buzuje. Boję się podświadomie, sam nie wiem czego.
Patrick:
Matka zaprasza mnie na weekend, ale migam się, tłumacząc że nie mam z kim zostawić psa. Tak naprawdę Bea z pracy chętnie by przygarnęła Betty na te dwa dni, tylko że ja zwyczajnie nie chcę widzieć się z rodzicami. Nie mam ochoty słuchać aluzji do tego, jak źle zrobiłem, zostawiając Victora. Mogłem mu wybaczyć i żyć na poziomie, a nie wlec worki z ziemią do kwiatów i przerzucać ciężkie donice. Trudno, to moje życie, a ja jestem już chyba wystarczająco dorosły... Włażę do łóżka dopiero po północy, przesuwając delikatnie psa, rozwalonego na pościeli. Sięgam po telefon i czytam bzdury w internecie, wchodząc na portal informacyjny. Czytam o pogodzie, narodzinach dziecka znanej aktorki, aż w końcu natykam się na zilustrowany zdjęciem chodnika artykuł, o pobiciu dwóch mężczyzn w parku, do którego codziennie chodzę z psem. Zamieram, czuję dziwny dreszcz i otwieram link. Sprawa jest świeża, nie ma wielu danych. Dwóch mężczyzn... W wieku około dwudziestu - trzydziestu lat, trzech sprawców, dwoje świadków. Podobno zbrodnia motywowana była orientacją seksualną ofiar, ale policja nie potwierdza tej informacji. Robię się nerwowy, przełykam gulę w gardle i jakoś egoistycznie cieszę się, że nie trafiło na mnie. Blokuję komórkę, trzymam ją przez chwilę w dłoni i gapię się w ciemność. Brutalny, homofobiczny atak - to mi się nie mieści w głowie.
Montgomery:
- Naprawdę nie masz nic przeciwko wizyty u moich rodziców? - Szepczę, gdy leżymy razem w łóżku, a w tle gra telewizor. Vic kręci powoli głową, leniwie przesuwając palcami wzdłuż mojego ramienia. Powoli zsuwa mi ramiączko podkoszulka.
CZYTASZ
PS Nie oglądaj się
Tiểu Thuyết ChungBohaterowie, których losy niespodziewanie zaczęły się krzyżować, nie otrzymują już listów. Udało im się już dawno o nich zapomnieć i zacząć zupełnie nowe życie... Z czystą kartą. Ale czy przeszłość kiedykolwiek odejdzie w ciszy? Czy można się zupeł...