III

148 20 15
                                    

Jack:

Oddycham szybko i nerwowo. Gorące łzy płyną po policzkach, a ja nie wiem czy najbardziej przeraża mnie bicie, upokorzenie, niepewność, czy to dojmujące poczucie bezsensu. No bo to przecież nie ma sensu. Kopię, próbuję się bronić. Wciskam twarz w ziemię, bo nie chcę widzieć faceta, który trzyma moje ręce. Nagle słyszę dźwięk rowerowego dzwonka, ale nie podnoszę głowy. Zbliża się jakiś hałas, kiedy napinam mięśnie i przyciskam ciało do ziemi. Wtedy słyszę głosy, jakiś szmer i uścisk zwalnia. Otwieram oczy. Pochyla się nade mną kobieta. Słyszę odgłosy ucieczki i szamotaniny.

- Proszę się nie ruszać. Wzywam pogotowie i policję. - Klęka przy mnie przerażona kobieta, z włosami związanymi w ciasny koczek. Obok leży jej rower. Ignoruję to jednak, wyciągam za siebie zdrętwiałe ręce, obracam się na plecy i podciągam spodnie. Oddycham płytko ze stresu, gapiąc się na nocne niebo nade mną. Trzęsę się.

- Uciekli. Zrobiłem zdjęcia. - Słyszę męski głos i widzę ciemne buty. Wielki owczarek, trzymany przez mężczyznę na smyczy, szturcha mnie nosem. Kobieta klęka nad moją głową, facet obok, pewnie siedzi koło Erica... Rany, co z nim? Przekręcam głowę. Wyciągam rękę, widząc jego zakrwawioną dłoń. Patrzy mi w oczy, próbując się uśmiechnąć.

- Szczęście że wracaliśmy dzisiaj z tego obozu. - Dochodzi do mnie rozmowa naszych wybawców, ale nie skupiam się na niej, jedynie chcąc przetrwać i żyć dalej, razem z drugim mężczyzną. Obaj jesteśmy przytomni, więc to chyba dobry znak? Słyszę syreny, potem kroki. Pochylają się nad nami ratowniczy medyczni w uniformach i policja, rozdzielają nas, przewożą dwiema różnymi karetkami.

- Proszę na mnie spojrzeć. Jak pan ma na imię? - Młody, czarnoskóry ratownik robi mi zastrzyk przeciwbólowy, a ja gapię się na niego z przerażeniem, które nie chce mnie opuścić.

- Jack. - Szepczę. Facet kiwa głową i uspokaja mnie po raz kolejny, słowami. A mnie tylko kołacze z tyłu głowy ta straszna wizja tego, że oni mnie chcieli zgwałcić. Nie umiem sobie tego nie wyobrażać i nie potrafię nie mielić w głowie tego wstydu i upokorzenia. Ból fizyczny powoli mija, ale moja psychika buzuje. Boję się podświadomie, sam nie wiem czego.

Patrick:

Matka zaprasza mnie na weekend, ale migam się, tłumacząc że nie mam z kim zostawić psa. Tak naprawdę Bea z pracy chętnie by przygarnęła Betty na te dwa dni, tylko że ja zwyczajnie nie chcę widzieć się z rodzicami. Nie mam ochoty słuchać aluzji do tego, jak źle zrobiłem, zostawiając Victora. Mogłem mu wybaczyć i żyć na poziomie, a nie wlec worki z ziemią do kwiatów i przerzucać ciężkie donice. Trudno, to moje życie, a ja jestem już chyba wystarczająco dorosły... Włażę do łóżka dopiero po północy, przesuwając delikatnie psa, rozwalonego na pościeli. Sięgam po telefon i czytam bzdury w internecie, wchodząc na portal informacyjny. Czytam o pogodzie, narodzinach dziecka znanej aktorki, aż w końcu natykam się na zilustrowany zdjęciem chodnika artykuł, o pobiciu dwóch mężczyzn w parku, do którego codziennie chodzę z psem. Zamieram, czuję dziwny dreszcz i otwieram link. Sprawa jest świeża, nie ma wielu danych. Dwóch mężczyzn... W wieku około dwudziestu - trzydziestu lat, trzech sprawców, dwoje świadków. Podobno zbrodnia motywowana była orientacją seksualną ofiar, ale policja nie potwierdza tej informacji. Robię się nerwowy, przełykam gulę w gardle i jakoś egoistycznie cieszę się, że nie trafiło na mnie. Blokuję komórkę, trzymam ją przez chwilę w dłoni i gapię się w ciemność. Brutalny, homofobiczny atak - to mi się nie mieści w głowie.

Montgomery:

- Naprawdę nie masz nic przeciwko wizyty u moich rodziców? - Szepczę, gdy leżymy razem w łóżku, a w tle gra telewizor. Vic kręci powoli głową, leniwie przesuwając palcami wzdłuż mojego ramienia. Powoli zsuwa mi ramiączko podkoszulka.

PS Nie oglądaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz