IV

148 21 9
                                    

Jack:

Policja opuszcza moją salę, a ja zaczynam na nowo oddychać. Przesłuchali mnie, opowiedziałem wszystko ze szczegółami, mają zdjęcia sprawców i świadków. Teraz muszą tylko znaleźć tę trójkę. Brzmi banalnie, ale... Ja się tego boję. Chodzenia po sądach, rozprawy, zeznań, wracania do tego w nieskończoność. Cholernie długo zajęło mi zapomnienie o tym, że na imprezie ktoś mnie odurzył, rozebrał, sfotografował i wrzucił zdjęcia do sieci... Nie jestem nawet świadom tego, co jeszcze ze mną robili, gdy byłem nieprzytomny. Potem pobili mnie gdy wyszedłem z klubu... Ja... Ja naprawdę nie chcę przechodzić przez to od nowa, bo wiem, jak to jest. Chcę żyć! Chcę prowadzić to nudne, zwyczajne życie. Pragnę żebyśmy o tym zapomnieli i mogli iść razem naprzód, bo tylko tego potrzebuję... Mogę wstawać - mam ten przywilej. Mam zdarty naskórek z ramion, znowu złamany nos i kilka stłuczeń, ale poza tym nic mi nie jest. Miałem chyba wiele szczęścia... Idę długim, jednym korytarzem, trochę kręci mi się w głowie, ale w końcu docieram do recepcji. Siedzi za nią młoda Azjatka. Patrzy na mnie z przerażeniem, jakby chciała krzyknąć: "Nie powinien pan wstawać!".

- W której sali leży Eric Creage? - Pytam. Kobieta pisze coś na klawiaturze, zerka w ekran.

- Numer dwadzieścia...

- Dzięki!

- Musi pan zapytać lekarza! - Woła jeszcze, wstając z miejsca, ale ją olewam. Muszę się z nim zobaczyć, choćby nie wiem co! Idę szybko korytarzem, prawie biegnę, aż w końcu docieram pod właściwe drzwi, liczę do trzech i je popycham. Stoję w drzwiach, w szpitalnej koszuli i patrzę na niego ze skutkiem. Podłączyli go do kroplówki.

- Cześć. - Podchodzę do łóżka, klękam na lodowatej posadzce, bo muszę mu spojrzeć w oczy.

- Wstań! Jeny, co z tobą. Wszystko dobrze? Jack... - Szepcze cicho, a ja delikatnie zsuwam z niego kołdrę i widzę opatrunek, prześwitujący przez materiał. Tak bardzo mi z tym źle, łamie mi się głos.

- Złamali ci żebro?

- Co z tobą?

- Nic mi nie jest. Nie martw się, nieważne. - Zapewniam i zagryzam wargę, bo czuję łzy zbierające się pod powiekami. Poczucie niesprawiedliwości mnie przygniata.

- Mam wyjść za dwa dni... A ty? - Pytam i delikatnie głaszczę go po zarośniętym policzku. Ma podbite oko.

- Dwa tygodnie. - Oddycha ze świstem. Teraz jeszcze bardziej do mnie dociera, jak różny jest stopień naszych obrażeń... Nie chcę być sam. Mam siedzieć w domu bez niego przez tyle czasu?

- Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Najważniejsze że jesteśmy razem. - Zapewniam go, a Eric tylko uśmiecha się słabo, a potem krzywi z bólu. Wstaję z podłogi. Teraz role się odwróciły. To on potrzebuje mojej opieki i troski...

- Kocham cię. Postaram się jeszcze tu przyjść. Odpoczywaj. - Proszę i najpierw całuję go w czoło, a potem kieruję się do wyjścia. Najważniejsze że wiem, co mu jest. Mam obraz sytuacji. Wracam do siebie i leżę grzecznie pod ich jasną pościelą.

Patrick:

- Naprawdę... Benito jest coraz gorszy, będą go musiała chyba wysłać do jakiejś poradni! - Syczy Bea, pochylając się w moją stronę nad doniczkami z kwiatami. W jej głosie słychać mocny, hiszpański akcent, a w ciemnych, niemal czarnych oczach lśnią iskierki. Ona, mimo przepracowania, opieki nad dzieckiem i problemów finansowych, wiecznie zachowuje entuzjazm. Zazdroszczę jej tego. Uśmiecham się, przestawiam na regał skrzynki z sadzonkami. Trzeba będzie zrobić nowe ceny...

- Musisz poznać Carla i Bena! - Oświadcza nagle, a mnie zamurowuje.

- Po co mam poznawać twojego męża i syna? To dziwne... - Kręcę zamaszyście głową i prostuję obolałe plecy. Bea ma minę wskazującą na to, że łatwo się nie wywinę. Krzyżuje ramiona.

PS Nie oglądaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz