Jack:
Policja opuszcza moją salę, a ja zaczynam na nowo oddychać. Przesłuchali mnie, opowiedziałem wszystko ze szczegółami, mają zdjęcia sprawców i świadków. Teraz muszą tylko znaleźć tę trójkę. Brzmi banalnie, ale... Ja się tego boję. Chodzenia po sądach, rozprawy, zeznań, wracania do tego w nieskończoność. Cholernie długo zajęło mi zapomnienie o tym, że na imprezie ktoś mnie odurzył, rozebrał, sfotografował i wrzucił zdjęcia do sieci... Nie jestem nawet świadom tego, co jeszcze ze mną robili, gdy byłem nieprzytomny. Potem pobili mnie gdy wyszedłem z klubu... Ja... Ja naprawdę nie chcę przechodzić przez to od nowa, bo wiem, jak to jest. Chcę żyć! Chcę prowadzić to nudne, zwyczajne życie. Pragnę żebyśmy o tym zapomnieli i mogli iść razem naprzód, bo tylko tego potrzebuję... Mogę wstawać - mam ten przywilej. Mam zdarty naskórek z ramion, znowu złamany nos i kilka stłuczeń, ale poza tym nic mi nie jest. Miałem chyba wiele szczęścia... Idę długim, jednym korytarzem, trochę kręci mi się w głowie, ale w końcu docieram do recepcji. Siedzi za nią młoda Azjatka. Patrzy na mnie z przerażeniem, jakby chciała krzyknąć: "Nie powinien pan wstawać!".
- W której sali leży Eric Creage? - Pytam. Kobieta pisze coś na klawiaturze, zerka w ekran.
- Numer dwadzieścia...
- Dzięki!
- Musi pan zapytać lekarza! - Woła jeszcze, wstając z miejsca, ale ją olewam. Muszę się z nim zobaczyć, choćby nie wiem co! Idę szybko korytarzem, prawie biegnę, aż w końcu docieram pod właściwe drzwi, liczę do trzech i je popycham. Stoję w drzwiach, w szpitalnej koszuli i patrzę na niego ze skutkiem. Podłączyli go do kroplówki.
- Cześć. - Podchodzę do łóżka, klękam na lodowatej posadzce, bo muszę mu spojrzeć w oczy.
- Wstań! Jeny, co z tobą. Wszystko dobrze? Jack... - Szepcze cicho, a ja delikatnie zsuwam z niego kołdrę i widzę opatrunek, prześwitujący przez materiał. Tak bardzo mi z tym źle, łamie mi się głos.
- Złamali ci żebro?
- Co z tobą?
- Nic mi nie jest. Nie martw się, nieważne. - Zapewniam i zagryzam wargę, bo czuję łzy zbierające się pod powiekami. Poczucie niesprawiedliwości mnie przygniata.
- Mam wyjść za dwa dni... A ty? - Pytam i delikatnie głaszczę go po zarośniętym policzku. Ma podbite oko.
- Dwa tygodnie. - Oddycha ze świstem. Teraz jeszcze bardziej do mnie dociera, jak różny jest stopień naszych obrażeń... Nie chcę być sam. Mam siedzieć w domu bez niego przez tyle czasu?
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Najważniejsze że jesteśmy razem. - Zapewniam go, a Eric tylko uśmiecha się słabo, a potem krzywi z bólu. Wstaję z podłogi. Teraz role się odwróciły. To on potrzebuje mojej opieki i troski...
- Kocham cię. Postaram się jeszcze tu przyjść. Odpoczywaj. - Proszę i najpierw całuję go w czoło, a potem kieruję się do wyjścia. Najważniejsze że wiem, co mu jest. Mam obraz sytuacji. Wracam do siebie i leżę grzecznie pod ich jasną pościelą.
Patrick:
- Naprawdę... Benito jest coraz gorszy, będą go musiała chyba wysłać do jakiejś poradni! - Syczy Bea, pochylając się w moją stronę nad doniczkami z kwiatami. W jej głosie słychać mocny, hiszpański akcent, a w ciemnych, niemal czarnych oczach lśnią iskierki. Ona, mimo przepracowania, opieki nad dzieckiem i problemów finansowych, wiecznie zachowuje entuzjazm. Zazdroszczę jej tego. Uśmiecham się, przestawiam na regał skrzynki z sadzonkami. Trzeba będzie zrobić nowe ceny...
- Musisz poznać Carla i Bena! - Oświadcza nagle, a mnie zamurowuje.
- Po co mam poznawać twojego męża i syna? To dziwne... - Kręcę zamaszyście głową i prostuję obolałe plecy. Bea ma minę wskazującą na to, że łatwo się nie wywinę. Krzyżuje ramiona.
CZYTASZ
PS Nie oglądaj się
General FictionBohaterowie, których losy niespodziewanie zaczęły się krzyżować, nie otrzymują już listów. Udało im się już dawno o nich zapomnieć i zacząć zupełnie nowe życie... Z czystą kartą. Ale czy przeszłość kiedykolwiek odejdzie w ciszy? Czy można się zupeł...