XXXVIII

82 11 10
                                    

Jack:

Sylwestrowa noc z pizzą, winem i nim w łóżku to najlepszy sposób spędzenia ostatniego dnia roku. Naprawdę wolę to od noworocznych parad, balów, imprez, czy klubów. Leżymy po prostu razem w pościeli, snując durne plany na przyszłość i śmiejąc się do łez. Eric przechyla się przeze mnie, żeby postawić kieliszek na podłodze i uśmiecha się, podpierając na łokciu.

- Jak rozwiążemy problem nazwisk? - Pyta. Marszczę brwi, bo nie rozumiem.

- Co?

- Po ślubie. Kto przejmuje czyje nazwisko? - Oblizuje usta, nie odrywając ode mnie wzroku. Śmieję się, bo wcale o tym nie myślałem.

- Mogę przygarnąć twoje. Będę mieć mniej wspólnego z matką. - Unoszę oczy do sufitu ze śmiechem, a Eric poprawia mi włosy. Potem przysuwa się i całuje mnie czule. Jest tak dobrze, że prawie nierealnie. Nowe garnitury wiszą w szafie, a ja nawet zdołałem poznać tego sąsiada, który odegra rolę świadka i wydaje się być w porządku. Kiedy się ode mnie odrywa i ponownie sięga po kieliszek, świat znowu rusza z miejsca. Podciągam kolana pod brodę, przez co spada ze mnie kołdra. Jeny, będę nosił jego nazwisko... To jest nieziemskie. Jak kompletnie nowe życie! Otwieram odruchowo usta, gdy Eric podsuwa mi zdjętą z pizzy oliwkę.

- Jesteś niemożliwy. Skończ bez przerwy o tym myśleć. - Prosi.

- Skąd wiesz o czym myślę?

- Znam cię na tyle długo, że się domyślam. - Cmoka mnie w czubek nosa, przez co zamykam na moment oczy i zmienia kanał w telewizji. Przestaję się na niego gapić, bo wiem, że to krępuje i wracam do pizzy. Wieczór jeszcze się nie kończy!

Patrick:

- Zaczynam się bać. - Szepczę. Ja i Dean od godziny jedziemy gdzieś taksówką, ale nie chce mi powiedzieć dokąd, a kierowcy podał adres na kartce. Świąteczny prezent od niego, który okazał się grawerowanym wisiorkiem, mam na szyi. Jest prześliczny.

- Już prawie jesteśmy. - Mówi i faktycznie, auto chwilę potem hamuje, a ja przestaję oddychać. Dobra, chyba wolałem jechać... Dean wysiada i otwiera przede mną drzwi taksówki, więc nie mam już wyboru. Wysiadam i gapię się na piękny budynek przed nami - hotel, albo pensjonat. Idę za nim, starając się nie otwierać ust i czekam cierpliwie, gdy rozmawia z recepcjonistką. Wjeżdżamy windą na górę, potem Dean otwiera jakieś drzwi kartą magnetyczną i zapala światło. Otwieram usta. To przeogromna sypialnia, a w każdym razie największa w jakiej kiedykolwiek byłem - zapewne jakiś apartament dla nowożeńców, albo VIP-ów. Centrum stanowi wielkie łóżko. Obok są białe i srebrne balony, wszędzie płatki róż i kwiaty. W rogu dwie butelki szampana. Kanapa, stolik, balkon... To wszystko musiało być strasznie drogie, przez co trochę mi głupio.

- Z kim miałeś tu przyjechać? - Zagryzam wargę, ostrożnie wchodząc do środka.

- Co?

- Taką rezerwację robi się pewnie z rok wcześniej. - Wywracam oczami i dopiero teraz patrzę na sufit, na którym zamontowano najprawdziwsze w świecie lustro.

- O Boże. - Szepczę. Dean podchodzi z uśmiechem. Próbuje mnie objąć, ale celowo uciekam.

- Więc?

- Co? - Pyta znów, a ja wywracam oczami.

- Kto miał tu przyjechać?

- Serio musimy o tym gadać? Nie ma czym się chwalić. - Parska śmiechem. Wygląda przepięknie. Oblizuję usta, bo nie wiem czy naprawdę chcę słuchać o jego byłym. Trudno... Walić to.

- Dobra. Bawmy się. - Wzruszam ramionami. Żyje się tylko raz.

- Na dole trwa przyjęcie. Możemy dołączyć, albo zostać tu tylko we dwóch. - Mówi, zostawiając torbę w kącie i zdejmując sweter. Faktycznie, jest tu gorąco.

PS Nie oglądaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz