XXVII

84 12 11
                                    

Jack:

Tematu obrączki nie poruszam wcale, bo chyba nie chcę znów wprowadzać stresu i złych emocji do naszego życia. Z jednej strony wiem, że nie powinienem pozostawiać tego bez odpowiedzi, ale z drugiej - ufam mu i wierzę, że to nic strasznego, nic co mogłoby zniszczyć ten związek. Uśmiecham się wyrwany z zamyślenia, gdy on wychodzi z łazienki - w samym ręczniku i z zaróżowioną twarzą.

- Co jest? - Pyta, unosząc brwi.

- Nic. Podziwiam tylko mojego przystojnego narzeczonego. - Odsuwam na bok laptopa. Podchodzi do mnie powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

- Dzięki za wczoraj. - Szepcze i pochyla się nade mną tak, że prawie stykamy się nosami. Muszę przyznać mu rację - pomysł wypadu był nienajgorszy i nasza randka była wręcz idealna. Pocałunek odwzajemniam, ale odsuwam się, gdy zaczyna się do mnie dobierać.

- Nie teraz, kochanie. - Odsuwam go delikatnie. Stęka ostentacyjnie i siada obok mnie.

- Jesteś okropny, jak jakaś wstrętna baba. - Stwierdza, a ja parskam śmiechem.

- Kocham cię i obiecuję, że ci to wynagrodzę, ale zaraz mam rozmowę o pracę. - Stukam go palcem w czubek nosa i wstaję, a Eric unosi brwi.

- A śniadanie?

- Jak wrócę. - Wzruszam ramionami.

- Nic nie mówiłeś...

- Wolałem nie zapeszać. - Wyjmuję z szafy jedyną czystą koszulę i patrzę na nią krytycznie.

- Nie myśl o tym w ten sposób. Po prostu idź tam i pokaż się z jak najlepszej strony. - Pokazuje mi, że trzyma kciuki. Ale z niego coach...

- Dzięki. - Wzdycham, a Eric wstaje, prawie gubiąc ręcznik. Stoję przed lustrem i starannie zapinam guziki.

- Całus na szczęście? - Obejmuje mnie, stając za moimi plecami. Najpierw całuje mój kark, a potem sam odchylam głowę, by dotknąć wargami jego ust.

- Dobra, puszczaj. Naprawdę muszę iść.

- A powiesz mi chociaż kim zostaniesz, czy to tajemnica? - Krzyżuje ramiona na piersi. Jego ciało lśni od wody.

- Pracownikiem obsługi kina. - Wzdycham, bo trochę się tego wstydzę. Obsługa klienta dla wielu jest synonimem obciachu.

- O! I dostaniesz taki fajny, czerwony uniform, z czapeczką? - Zagryza wargę, a ja nie mogę się nie zaśmiać. Uderzam go żartobliwie otwartą ręką w pierś.

- Jesteś niemożliwy. - Kręcę z niedowierzaniem głową. 

Patrick:

Dean opisuje mi każdą rybkę, która żyje w jego akwarium, a ja udaję, że mnie to fascynuje, bo widzę jak bardzo on jest w to wkręcony. W zasadzie zamiast na ryby, cały czas gapię się na niego, na jego uśmiech i kręcone pasemko włosów wiszące nad czołem. Coś się we mnie rozpływa od środka. Podchodzę bliżej i obejmuję go w pasie. Wieczór jest spokojny i czas wolno płynie.

- Kiedy poznam Betty? - Pyta niespodziewanie Dean.

- Ty chyba lubisz tego psa bardziej niż mnie. - Udaję urażonego. Całuje mnie w policzek, a ja zwracam uwagę na zdjęcie stojące na komodzie. Jest na nim na sto procent z rodziną.

- Idziemy coś zjeść?

- Możemy przenieść się do mnie. Poznasz psa... - Rzucam. Nadal gdzieś w głębi trochę się wstydzę mojego małego mieszkania na strychu. Ale przecież kiedyś muszę go do siebie zaprosić...

PS Nie oglądaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz