Zabierz mnie do wspomnień

402 20 16
                                    

Zabierz mnie do wspomnień

do przeszłości.

***

Czkawce nie było obce spadanie.

Nie raz przez swoją nieuwagę, głupotę lub nadmierne ryzyko wypadał z siodła Szczerbatka, spadając kilkadziesiąt metrów prosto w ciemną, lodowatą otchłań bezkresnej wody. Smok zawsze go ratował, w porę orientując się, że jego jeździec się stracił.

Czkawce nie był obcy przenikliwy chłód.

Nie raz, pędząc przez chmury z zabójczą wręcz prędkością czuł jak kryształki lodu wbijały się w jego skórę na twarzy. Z czasem sobie z tym poradził i skonstruował maskę, która skutecznie go przed nim chroniła.

Czkawce nie był obcy zapach i widok krwi.

Nie raz, niestety, widział trupa – ludzkiego lub smoczego – z którego sączyła się brunatna posoka. Przypomniał mu się jego ojciec oraz to, jak niewiele krwi stracił nim umarł. Może dlatego, że cała zalała jego wnętrze.

Czkawka spadał.

Tonął w szkarłatnej otchłani świeżej, jeszcze ciepłej krwi, wymieszanej z lodowatą wodą.

A tą krwią, była jej krew.

Krew Astrid.

***

[P r z e r a ż e n i e]

W momencie, gdy usłyszał jej krzyk, całe jego życie przeleciało mu przed oczami.

Powinien się cieszyć, że jego intuicja go nie zawiodła, że posłuchał swojego wewnętrznego głosu, który kazał mu wsiąść na Szczerbatka i czym prędzej wrócić na Berk.

Jednak tak nie było.

Spóźnił się.

Ledwo świtało; słońce jeszcze nie zdążyło wzejść, a nawet gdyby to zrobiło to i tak ukryte by było za ciemnymi, ciężkimi chmurami – pozostałościami po nocnej burzy.

Niemalże tracąc równowagę zeskoczył ze Szczerbatka i nawet nie zmieniając ułożenia protezy podbiegł do drzwi chaty Hoffersonów, zza których dochodziły dźwięki, które należały raczej do tych niepokojących.

Z każdym szarpnięciem klamki, waleniem w mokre drewno otwartą dłonią coraz wyraźniej słyszał jej krzyki. Jej ból. Jej niepokój. Jej wołanie... o pomoc.

Nie myślał o niczym innym, jedynie o tym, by się do niej dostać, by sprawdzić, co się stało i dlaczego ona – jego Astrid – nie otwierała.

Krzyczał do niej; błagał ją, by otworzyła, by powiedziała cokolwiek, ale ona nic nie odpowiadała. Jedynie krzyczała i płakała.

Denerwował się. Przeklinał pod nosem. Cały drżał – z zimna, strachu, przerażenia.

Astrid nigdy nie wzywała pomocy bez powodu. Nigdy.

— Cholerne drzwi! — syknął przez zaciśnięte zęby. Napiął swoje mięśnie i naparł na drzwi, ponownie nimi szarpiąc. Ani drgnęły.

Nawet nie zorientował się, że ktoś go odciągnął; że ktoś szarpnął go za przemoczoną koszulę.

Padało – a on nawet nie czuł deszczu.

— Odsuń się. Szczerbatek chce ci pomóc — wyjaśniła mu Heathera. Miała ostry, chłodny głos – sama była przerażona.

𝐇𝐞𝐚𝐫 𝐦𝐞, 𝐡𝐞𝐚𝐫 𝐦𝐞 𝐧𝐨𝐰 |𝐇𝐢𝐜𝐜𝐬𝐭𝐫𝐢𝐝|Where stories live. Discover now