Rozdział 2

580 33 3
                                    

Zakaszlałem i jęknąłem cicho. Nie, nie, nie.

Nie mogłem się rozchorować. Ostatnie, czego potrzebowałem, to złapanie jakiegoś świństwa.

No ale, co się dziwić... Godzinami jak idiota latałem po mieście i szukałem jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym – w miarę tanio – przezimować do czasu, aż znajdę nowe mieszkanie. Pokój w hotelu kosztował mnie fortunę, ale nic nie mogłem na to poradzić. Nie miałem w mieście nikogo, kto mógłby mnie przygarnąć na parę dni.

Wystarczyła mi godzina szukania, żeby się zorientować w temacie i ustalić, że znalezienie jakiegoś pokoju w Berlinie graniczyło z cudem. Miasto cierpiało na deficyt pokoi i mieszkań do wynajęcia. W takim okresie jak ten znalezienie czegoś w miarę taniego, gdzie tynk nie sypał się na głowę, było niemożliwe.

Na droższe oferty nie było mnie stać.

Byłem w kropce. Po krótkich obliczeniach ustaliłem, że jeżeli przez najbliższy tydzień nie znajdę sobie jakiegoś lokum, będę musiał dzwonić do rodziców i żebrać o dodatkową kasę.

A na to nie miałem najmniejszej ochoty.

Całą sobotę i niedzielę, które powinienem poświęcić na naukę, spędziłem przed laptopem i szukałem dla siebie nowego kąta. Udało mi się umówić na oglądanie kilku mieszkań w poniedziałek i wtorek. Żadna z ofert nie przypadła mi zbytnio do gustu, ale byłem w podbramkowej sytuacji i potrzebowałem się zakwaterować teraz.

Jakby na pogorszenie mojego już i tak złego humoru, kaszel i katar nasiliły się z czasem. Byłem prawie pewny, że miałem podwyższoną temperaturę, ale musiałem zagryźć zęby i machnąć na to ręką. Nie miałem czasu na chodzenie po lekarzach. Najpierw musiałem znaleźć nowe mieszkanie, potem dopiero mogłem się martwić przeziębieniem.

W poniedziałek na zajęciach byłem dosłownie nieprzytomny. Było mi zimno, niedobrze i generalnie czułem się jak gówno. Gdyby nie zapowiedziany wcześniej test stanowiący trzydzieści procent oceny semestralnej, stado bawołów nie zaciągnęłoby mnie na uczelnię. Byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem siły się irytować. Siedziałem tam tylko, słaniając się na krześle i odliczając minuty do końca zajęć.

Siedzące obok mnie dziewczyny gadały o imprezie z poprzedniej soboty i przedniej zabawie, jaką miały. Byłem zły, że zamiast bawić się dobrze na mieście tak jak one, zmuszony byłem szukać mieszkania i walczyć z przeziębieniem. Całą cholerną noc przewracałem się z boku na bok. Zatkany nos i dreszcze nie pozwoliły mi zasnąć, więc tylko wierciłem się jak idiota, kurwując na cały świat i błagając, żeby ktoś przyszedł i mnie dobił.

Gdy doktor prowadzący zajęcia rozdał nam testy, przejechałem wzrokiem po pytaniach i odetchnąłem z ulgą. Co prawda nie miałem czasu, żeby posiedzieć nad tym w weekend, ale uczyłem się na ten przedmiot w miarę na bieżąco, więc powinienem zdobyć trochę punktów. Lepsze to niż zero procent za cały test.

Gorączka musiała mi nieźle podskoczyć, bo zaczęła mnie boleć głowa. Każdy gwałtowny ruch kończył się tępym pulsowaniem z tyłu czaszki. Naprawdę byłem ciekawy, kogo wkurzyłem tam na górze, że tak dał mi popalić w odwecie.

– No cześć, piękny! – zawołał wesoło Pascal już po zajęciach, podchodząc do mnie. – Co taki zmarnowany? Znowu chcesz się wymigać od zajęć?

Jęknąłem tylko. Jeszcze tylko jego brakowało. Naprawdę nie miałem siły na jego shit.

– Jezu, serio? Zrób mi przysługę i choć raz udaj, że nie istnieję, dobra? – burknąłem nieuprzejmie.

Zagwizdał, kompletnie niezrażony. Jeszcze chyba nigdy nie byłem dla niego uprzejmy, więc moja niechęć i złość go nie zaskoczyły ani trochę.

Granice 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz