Rozdział 4

602 35 5
                                    

Czas mijał.

Tak, wiem, Ameryki nie odkryłem, ale tak rzeczywiście było. Szybko wpadłem w nową rutynę, mimowolnie zaskoczony tym, jak bezkonfliktowe było mieszkanie pod jednym dachem z Pascalem. Cóż, to mogło być głównie związane z faktem, że prawie go nie widywałem w mieszkaniu, ale nieważne. Dla mnie liczyło się to, że miałem fajne lokum i totalny spokój. Mogłem sobie trzepać ile chciałem i jak głośno chciałem i ani trochę nie musiałem się martwić, że ktoś mnie podsłucha.

Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby Pascal mnie przyłapał.

Miałem zadziwiająco dużo czasu jako singiel. Bez problemu wyrabiałem się z rzeczami na uniwerek i zostawało mi jeszcze sporo na obijanie się po kątach. Mega ciekawiło mnie, gdzie Pascal tak chętnie znikał. Już odkryłem z jego Facebooka, że był instruktorem zumby w jednej z pobliskich szkół tanecznych, ale to nie mogło kosztować go aż tyle czasu, więc pewnie robił coś jeszcze.

Nasze interakcje były krótkie i, gdy już do nich dochodziło, pełne sarkazmu. Atmosfera automatycznie zdawała się wibrować. Nic nie mogłem poradzić na to, że dalej uważałem go za dupka i chujka i nie chciałem mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Problem polegał na tym, że teraz miałem okazję trochę lepiej go poznać i nie był ani trochę taki, jak sobie wyobrażałem.

Przede wszystkim ten jego wieczny wyszczerz nie był na pokaz. Już miałem okazję się przekonać, że on po prostu taki był. Jebany optymista. Zachowywał się, jakby nic nie mogło go podłamać. Gdy coś mu nie wychodziło, wzruszał ramionami i próbował jeszcze raz. Jeśli zrobił z siebie kretyna, śmiał się z siebie głośniej niż inni z niego. Ciągnął do siebie ludzi jak magnes.

Irytował mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Ludzie lgnęli do niego właśnie przez jego sposób bycia, bo gdy nagle znikał z horyzontu, wszyscy uświadamiali sobie, jak pozbawione sensu i bezbarwne jest ich życie bez niego. Pascal sprawiał, że inni byli weselsi i patrzyli na siebie z trochę większym dystansem, więc niespodziewane sukcesy cieszyły ich bardziej, a porażki nie dotykały zbyt mocno.

I czemu ja znowu o nim myślałem?!

Pokręciłem głową, próbując skupić się na projekcie. Budynek, który miałem rozrysować, był w kurwę ciężki, a każdy jeden fałszywy ruch niósł za sobą ryzyko, że całą robotę będę musiał zacząć od nowa.

Upiłem łyk kawy. Już prawie chodziłem po ścianach przez to gówno i po raz kolejny zastanawiałem się, czym się upaliłem jak miałem wybierać studia. Na szczęście skończenie tego oznaczało, że miałem wolny weekend i nie musiałem się niczym przejmować.

Ktoś zadzwonił do drzwi, wyrywając mnie z transu. Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia, kto to mógł być.

Zajrzałem przez judasza, ale kompletnie nie znałem gościa. Coś w jego wyglądzie było jednak znajomego, więc otworzyłem drzwi.

– No wre... – urwał, widząc mnie i zamarł.

Patrzyłem na niego spokojnie, czekając aż powie mi, czego chce. Gdy zamiast tego po prostu stał i się na mnie gapił, uniosłem brwi. Jego wzrok przesunął się po mnie nachalnie. Nic wielkiego nie zobaczył – moje jasne włosy związane w niedbały kok z tyłu głowy gumką piłkarską, czarną szeroką bluzę z kapturem i dresowe spodnie. Gdy spojrzał mi w oczy po raz kolejny, jego wzrok dziwnie stwardniał i nagle poczułem się zagrożony.

– Kim ty, kurwa, jesteś? – spytałem.

– Nie zrobił tego – odparł koleś, masując nasadę nosa i wyglądając, jakby nagle go rozbolała głowa. – Nie zrobił tego – powtórzył, jakby chciał przekonać samego siebie.

Granice 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz