Rozdział 6

848 32 2
                                    

Dwa tygodnie minęły w zastraszającym tempie. Nim się obejrzałem, walizka stała spakowana w rogu pokoju i gotowa do drogi. Ogarnąłem jeszcze pokój, nie chcąc zostawiać syfu na święta. Pascal pytał mnie, czy w razie gdyby ktoś mu się zwalił na łeb, to może skorzystać z mojego pokoju, więc tym bardziej nie chciałem zostawiać pokoju w nieładzie.

Pascal też już posprzątał swój pokój, mimo że dopiero za dwa dni jechał do swojego ojca, gdzie z nim i Travisem miał spędzić święta. Ja cieszyłem się przede wszystkim na dni, które miałem spędzić w górach. Mimo tego, że szukałem na ostatnią chwilę, udało mi się znaleźć dość tani hostel. To miał być mój pierwszy raz, kiedy będę jechał sam, ale jakoś mnie to zbytnio nie bolało. Lucy nie umiała jeździć na snowboardzie i zawsze zostawała w tyle, więc żadna strata, a z rodzicami ani myślałem jechać.

Poszedłem do kuchni, słysząc że Pascal ostro tam rządzi. Na stole postawił swojego laptopa, z którego leciała muzyka. Brunet podśpiewywał cicho, szorując lodówkę.

– Pomóc ci z czymś? – spytałem.

– Huh? – obejrzał się zaskoczony. – Jeśli chcesz. Wybierz sobie coś, w sumie dopiero zacząłem.

Wywróciłem oczami, ale posłusznie podciągnąłem rękawy i zabrałem się do roboty. Do przyjazdu moich rodziców miałem jeszcze prawie godzinę, więc powinniśmy do tego czasu zdążyć.

Na jego liście było kilka dobrych kawałków, więc po niedługiej chwili już obaj fałszowaliśmy, sprzątając. Chciało mi się z tego śmiać, bo ciągle byłem pod wrażeniem tego, z kim to robię. Pokręciłem mimowolnie głową, odkładając czysty talerz na suszarkę i biorąc się za mycie kolejnego.

Nagle Pascal stanął tuż przy mnie, stając na palcach i zdejmując z góry paczkę ścierek. Całe jego ciało przycisnęło mnie dość mocno do zlewu. Mimowolnie obejrzałem się na niego przez ramię, przełykając głośno ślinę. Jakoś tak... zrobiło mi się gorąco i zaczęło mi walić serce. Nie wiedziałem dlaczego, po prostu... odkąd moje relacje z Pascalem się polepszyły, mimowolnie na niego reagowałem. Nie rozumiałem tego ani trochę. Już tyle razy przyłapałem się na obserwowaniu jego postaci, że aż wstyd.

Pascal odsunął się, rozrywając opakowanie i wracając do pracy. Miałem ochotę powachlować się koszulką. Odetchnąłem i skończyłem mycie naczyń.

– Whoa, uwielbiam tę piosenkę! – ogłosił nagle, zwiększając maksymalnie głośność. – „...I'm gon' be manicure

You wanna be man cured

Ma ma ma manicure

She wanna be man cured!"

– No chyba żartujesz! – zawołałem z niedowierzaniem, kiedy zaczął wywijać na środku kuchni z bananem na twarzy.

– „Can you feel it?

Can you feel it?

Can you feel it?

I'm addicted to the love that you garner

Can you feel it?

Can you feel it?

Can you feemhmhmm... – zatkałem mu usta ręką, nie chcąc więcej słuchać jak śpiewa. Zrobił minę dziecka, któremu ktoś zabrał lizaka, po czym uśmiechnął się i złapał mnie za rękę, a potem okręcił z zaskakującą wprawą. Zatrzymałem się dopiero jak mnie złapał, z palcami mocno wczepionymi w jego bluzę.

Otworzyłem usta, chcąc mu powiedzieć, za jakiego idiotę go uważam, kiedy dotarło do mnie, że stoimy bardzo blisko siebie. Jego ręce obejmowały mnie w pasie, podtrzymując mnie w pionie.

Granice 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz