Rozdział 3

624 39 10
                                        

Przed dłuższą chwilę po obudzeniu się kompletnie nie mogłem skojarzyć, gdzie jestem. Dopiero po długich sekundach do mojego otumanionego mózgu dotarło, co, gdzie i jak.

Zegarek w telefonie pokazywał godzinę 11:47. Choroba musiała mnie mocno osłabić, skoro spałem do południa. Nigdy nie byłem rannym ptaszkiem, ale spanie tak długo tak po prostu, bez imprezy dzień wcześniej albo grania w coś do rana było niezwykłe nawet na mnie.

Przetarłem sklejone powieki i ziewnąłem, siadając ostrożnie na łóżku. Każdy gwałtowny ruch nadal sprawiał, że czułem tępy ból z tyłu głowy, ale w porównaniu z dniem poprzednim czułem się zdecydowanie lepiej.

Zauważyłem, że Pascal zostawił dla mnie dary na stoliku, więc wepchnąłem w siebie tabletki, które mi przyniósł i z radością napiłem się ciepłej herbaty. Musiałem co prawda wstać i odcedzić kartofelki, ale po tym szybko wczołgałem się z powrotem do łóżka.

Teoretycznie miałem czas i okazję, żeby pójść do lekarza, ale Pascala nie było i nie wiedziałem, o której wróci. Nie dał mi jeszcze kluczy, więc chcąc nie chcąc zmuszony byłem na niego poczekać.

Napisałem mu wiadomość z pytaniem, o której będzie z powrotem, żebym mógł się umówić na wizytę. Odpisał mi po kilku minutach, więc od razu zadzwoniłem do przychodni i zaklepałem sobie miejsce.

Nie byłem ani trochę głodny, więc postanowiłem jeszcze pokimać do czasu przyjścia mojego nowego współlokatora. Wiedziałem, że powinienem coś zjeść, bo to przez chorobę nie miałem apetytu, ale zdecydowałem się z tym wstrzymać ile się da. Przełykanie śliny i bez tego było cholernie bolesne i irytujące.

Kimałem sobie jeszcze, kiedy dotarł do mnie dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a potem otwieranych drzwi. Przykryłem się szczelniej kołdrą. Pascal miotał się przez chwilę na korytarzu, pewnie rozbierając się z kurtki i butów. Po chwili zapukał cicho do mojego pokoju.

Wymamrotałem coś, co totalnie nie miało sensu, ale zdecydowanie brzmiało jak pozwolenie na wejście do środka. Otworzyłem jedno oko, patrząc na bruneta beznamiętnie.

- Lepiej? – spytał, podchodząc bliżej łóżka. Miał policzki i czubki uszu zaczerwienione od chłodu.

- Powiedzmy – wychrypiałem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Totalnie nie miałem ochoty nawijać, ale skoro już mi pomógł, wypadało być miłym. No, przynajmniej przez kilka pierwszych dni. – Umówiłem się na wizytę do lekarza – przyznałem.

Pascal skinął.

- Mam dla ciebie klucz do mieszkania i skrzynki na listy – powiedział, wyciągając go z kieszeni i podając mi go. Wyciągnął jeszcze z kieszeni małą karteczkę. – Tutaj zapisałem ci kod do bramy wejściowej.

- Mm. Dzięki.

Wziąłem od niego kartkę i klucz i zacząłem miętolić obie rzeczy w palcach.

Zapadła cisza. Patrzyłem na niego, a on na mnie. Żaden z nas się nie odzywał. Ta sytuacja była trochę niezręczna. Nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć. Nie byliśmy przyjaciółmi. Ba! Właściwie to nie znosiłem gościa. On pewnie też nie darzył mnie zbytnią miłością. Miał miękkie serce i tylko dlatego znaleźliśmy się w takiej sytuacji.

Podrapał się po karku, przestępując z nogi na nogę.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, to będę w kuchni robił pizzę. Chcesz trochę?

Westchnąłem cicho. Darmowym żarciem się nie gardzi, co nie? Zwłaszcza pizzą i nawet jeśli proponuje ją Pascal Luft.

- Jasne, spoko.

Granice 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz