" Gdy strach, a nie zegar czas odmierza, nawet chwilka może się ciągnąć w nieskończoność "
Wiesław Myśliwski.
Uciekła.
Znowu straciłem ją z oczu.
Jak mogłem do tego dopuścić?
Obiecałem sobie że zawsze będę ją chronić i nie pozwolę aby stała jej się jakakolwiek krzywda.
Zawiodłem.
Byłem na siebie zły. Jeśli coś by się jej stało to bym sobie tego nie darował. Matylda jest kruchą i delikatną dziewczyną, dlatego wyznaczyłem sobie za zadanie chronić ją na wszelkie sposoby. Przeszukałem wszystkie pokoje na pierwszym piętrze; w niektórych znalazłem tylko osoby, które świętowały nie nadejście jeszcze nowego roku.
Matyldy trudno nie zauważyć; jest drobna, mierzy może sto pięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i do tego ma dość jasne, wręcz białe włosy. Dlatego byłem zły, że nikt takiej dziewczyny nie widział. Przecież jest taka charakterystyczna.
Zostało mi jeszcze drugie piętro. Odpuściłem sobie pokoje i zacząłem poszukiwania od łazienki. Zobaczyłem ją siedzącą na parapecie, z nogami wiszącymi po drugiej stronie okna; w jednej ręce trzymała butelkę wina, za to drugą trzymała się framugi. Postanowiłem zaryzykować.
-Matylda?
-Ooo kogo moje oczy widzą? Mój kochany, a zarazem idealny przyjaciel Julek. – Wyszczerzyła się w uśmiechu, który bardziej przypominał grymas. Widziałem rozmazany tusz na jej oczach i powycieraną szminkę. Jej piękne, szare oczy były zagubione, a mimo wszystko starała się grać trzeźwą . – Chodź tu do mnie. – Zamachnęła się ręką w moją stronę, przy czym na sekundę straciła równowagę. – Albo wiesz co? Niee, zostań tam gdzie stoisz. Nie chcę cię tu. – Znowu odwróciła się do okna popijając jakieś tanie wino. Spojrzałem na jej ręce.
-Co ty masz na nadgarstkach? Czy ty się znowu cięłaś?
-Nie twój zasrany interes!
-Zejdź z tego okna, bo zrobisz sobie krzywdę..
-A może ja chcę zrobić sobie krzywdę co?
-Nie, wcale nie chcesz. Pomogę ci.
Musiałem zrobić wszystko, aby zlazła z tego parapetu.
-Nie podchodź bo skoczę!
-Matylda, do jasnej cholery! Uspokój się i złaź z tego okna!
-Nie mam po co żyć. Następny sylwester z tymi samymi ludźmi, w tym samym mieście; kolejny nudny rok, przez który się starzeje. Mam dość tego wszystkiego! Nawet moi rodzice mnie nie chcieli i zostawili na progu domu babci, gdy byłam mała, przecież dobrze wiesz. Nadal uważasz że mam po co żyć?
-Tak, zejdź a pomogę ci i odwiozę do domu. – Chciałem jej dotknąć, złapać za ramię, potrząsnąć i kazać wziąć się w garść. Tyle myśli w tym momencie przelatywało przez moją głowę, a gardło miałem ściśnięte. Czy to strach?
-Powiedziałam nie i koniec.
Znowu się zachwiała; butelka wyleciała jej z ręki i rozbiła się z trzaskiem o ziemię.
-Przez ciebie straciłam resztki wina...
Zaczęła niebezpiecznie się bujać, byłem przerażony na myśli, że mogłaby spaść. Ostrożnie zacząłem się zbliżać do niej, ale tak aby nie zauważyła, że pokonałem jakąkolwiek odległość.
-Przestań się bujać. Mati błagam.
Nie słuchała mnie. Kołysała się coraz mocniej, w przód i w tył. Jedną ręką nadal trzymała się framugi okna, ale nie dawało jej to żadnego bezpieczeństwa.
To był ostatni raz. Pochyliła się do przodu i wyleciała. Nie wydała z siebie nawet najmniejszego krzyku, czy pisku; po prostu zaczęła spadać. Rzuciłem się na przód i w ostatniej chwili złapałem jej dłoń, która dopiero co puściła tę zasraną framugę.
Zacząłem płakać. Powoli wciągnąłem ją na górę, posadziłem na podłodze pod oknem i okryłem swoją bluzą, aby było jej cieplej. Zatrzymałem ręce na kapturze, na wysokości jej oczu.
-Jesteś przystojny.
-A ty pijana. – Szepnąłem odsuwając się i ocierając łzy.
-Ale ja wytrzeźwieje.
-Tak? I co związku z tym?
-Nie mam zielonego pojęcia.
Zapadła między nami głucha cisza. Słychać było nasze miarowe oddechy, odpalane fajerwerki oraz śmiechy ludzi z dołu.
-Matylda?
-Tak?
-Daj mi sześć miesięcy, a udowodnię ci, że masz po co żyć.
-A potem będę mogła zrobić co chcę?
-...Tak.
Z trudem było mi się z tym zgodzić, więc musiałem udowodnić jej, że ma po co i dla kogo żyć.
-Mati? – Spytałem po chwili bezmyślnego wpatrywania się w podłogę.
-Co jeszcze?
-Pamiętasz jak się poznaliśmy?
-Chyba będę wymiotować! Julek, ratuj!
Oczywiście przyniosłem jej kosz, ale na szczęście nie wymiotowała. Nie chciałem jednak kontynuować tematu, bo w tej sytuacji wydawało mi się to zbyteczne i głupie. Potem już nie miałem odwagi do tego wrócić.
CZYTASZ
Jutro zajdzie słońce
Short StoryNierozwiązane zagadki, hektolitry łez i tony wspomnień. Co w życiu jest naprawdę ważne? Co sprawia, że masz siłę aby codziennie podnieść się z łóżka? Jak sobie poradzić, kiedy wszystko odwraca się przeciw Tobie? Matylda i Julek przyjaźnią się od...