Rozdział siódmy

17 5 0
                                    

"Rodzina to zespół, drużyna, samodzielne państwo, jedyna część tożsamości, która pozostaje niezmieniona przez resztę życia."

Laura Lippman

Julek

Pracowaliśmy już dobre pół godziny, a płot nadal był w katastrofalnym stanie. Ręce zaczęły mi zamarzać, ale nie chciałem głośno narzekać. Dominik na pewno by mnie wyśmiał. Czasem miałem wrażenie, że traktuje mnie jak młodszego brata, którym musi się opiekować. Niezbyt mi się to podobało; nie potrzebna mi niczyja litość.

Zbijałem ze sobą na krawężniku kolejne deski, kiedy usłyszałem za plecami głos przyjaciela.

-Patrz bohaterze, twoja dama idzie. –Jego uwaga wręcz przeciekała ironią.

Podniosłem głowę i ujrzałem wychodzącą z domu Matyldę. Miała na sobie granatowy płaszcz przed kolano, a na głowie czapkę z pomponem. W dłoniach trzymała dwa kubki. Wolnym krokiem podeszła i postawiła je na ziemi, tuż przed nogami Dominika. Przykucnęła na chwilkę i popatrzyła na mnie swoimi szarymi oczkami; uśmiechnęła leciutko. Miała dzisiaj dobry humor a ostatnio to się bardzo rzadko zdarza. Kiwnąłem jej głową na znak, że dziękuje za napój, też się uśmiechnąłem i wróciłem do pracy. Czułem, że wstaje i odchodzi, a kiedy podniosłem głowę drugi raz, jej już nie było.

-W oknie, od ponad dwudziestu minut, stoi ten gej i się nam przygląda. Zauważyłeś? - Odparł Dominik zniesmaczony, upijając łyk czekolady. - Ja wiem, że wyglądam niczym Grecki Bóg - Mówiąc to, uniósł lewą rękę i prawdopodobnie napiął mięśnie. Nie wiem; pod kurtką i tak nie było nic widać - Ale no bez przesady, co nie. Może powinienem go pogonić? - Odstawił kubek z powrotem na ziemię i wyglądał jakby już miał zamiar ruszyć w stronę domu-Przestań, co ty się tak unosisz? Robi ci coś? Się patrzy, to niech się patrzy, stary... -Nie będę ukrywać, że byłem z siebie trochę dumny. Zazwyczaj broniłem go przed innymi typami, ale nigdy nie odważyłem się uciąć głupich docinek przyjaciela.

-Coś ty powiedział? Co, może teraz przyjaźnisz się z tym pedałem? Może zakładacie razem wielką pedalską rodzinkę, co? - Oburzył się. Widziałem to w jego oczach. Nie zakładałem z nikim żadnej rodzinki. Chyba po prostu mam w sobie trochę więcej empatii niż większość społeczeństwa. Tyle.

-Nie nazywaj go tak, ma na imię Michał. – Odparłem, nie patrząc na niego Podniosłem stojący przede mną kubek z gorącym napojem i upiłem łyk. Poczułem jak ciepło rozchodzi mi się po całym ciele. Dominik milczał. Czemu? Przecież nie powiedziałem nic odkrywczego. - Coś się stało? - Spytałem spoglądając na przyjaciela spode łba.

-Nie ważne. - Mruknął po chwili. - Jak go zwał tak zwał. Ta twoja dama robi całkiem niezłą czekoladę.

-Wiem, jest genialna; nikt nie robi lepszej. – Zapewniłem, zadowolony, że w końcu zmieniliśmy temat. Jeśli mam być szczery, przez moment bałem się, że dostanę w mordę. Dominik zawsze był nieco...impulsywny. Zawsze musiało być tak, jak on chciał.

***

Gdybym sam naprawiał płot, zajęłoby mi to pewnie kilka dni, ale z pomocą mojego przyjaciela uwinąłem się w kilka godzin. Na szczęście znał się na tej robocie; często pomagał swojemu ojcu chrzestnemu w zakładzie, więc nic dziwnego, że wiedział co robić. No i całe szczęście, że szkód nie było jakoś wybitnie dużo.

-Idę odnieść kubki. Idziesz ze mną? - Zapytałem obracając się przez ramię do Dominika, który pakował skrzynkę z narzędziami do auta.

Przyjaciel popatrzył na mnie jak na wariata., Oczywistym było, że sam, z własnej woli nie wejdzie do domu Matyldy. Niestety, dwójka moich najlepszych przyjaciół, nie przepadała za sobą. Byli jak dwa małe pieski, które są o siebie zazdrosne, kiedy akurat to nie one są głaskane. Tylko tutaj nie do końca o to chodziło.

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz