Rozdział pierwszy

18 5 0
                                    


"Prawdziwy przyjaciel nigdy nie stanie ci na drodze, chyba że idziesz w dół."

Arnold H. Glasgow

Julek 

Minęło niecałe pięć dni od nieudanego Sylwestra.

Od tego czasu nie widziałem Matyldy. Próbowałem się z nią spotkać, ale mnie unikała; nie odbierała, nie odpisywała na SMS-y, nie chodziła do szkoły.

Martwiłem się o nią... tak bardzo się o nią martwiłem.

Siedziałem na biologii; miejsce obok mnie, które zwykle zajmowała Matylda było puste. Skoro nie mogę wytrzymać bez niej kilku dni, to co będzie, gdy nie uda mi się jej przekonać, że życie jest piękne i pełne niespodzianek?

Dołowało mnie to bardzo. Sześć miesięcy to tak naprawdę nic..

Nagle zauważyłem, że cała klasa patrzy w moją stronę. Łącznie z nauczycielem... Szybko wróciłem na Ziemię.

-Więc? Jaka jest Pana odpowiedź? – spytał zniecierpliwiony już lekko profesor mierząc mnie wzrokiem.

FUCK

-Eee... To to będzie tak... eee – Nie miałem bladego pojęcia o co pytał, ale na szczęście uratował mnie dzwonek. To była ostatnia lekcja. Szybko się ubrałem i wyszedłem ze szkoły. Miałem wiec zamiar znowu jechać pod dom Mati i spróbować się do niego dostać. Postawiłem sobie cel; że porozmawiam z nią, choćbym miał tam koczować całą noc.

W drodze do auta poczułem, że ktoś mocno łapie mnie za ramię.

-Julek idziesz dzisiaj na siłownię?

-Nie mogę, mam kilka spraw do załatwienia. – Odpowiedziałem, w sumie zgodnie z prawdą.

-Stary odpuść ja sobie...

-Do zobaczenia, Dominik. – Odparłem, po czym obróciłem się na pięcie i pobiegłem do mojego Subaru.

Przyjaciel machnął na mnie ręką i odszedł w przeciwnym kierunku.

Od momentu, kiedy poznałem Matyldę, słyszałem że powinienem odpuścić sobie przyjaźń z nią, że to wariatka i że nie warto marnować na nią czasu. Prawda była zupełnie inna. Poznałem ją na tyle, aby śmiało stwierdzić, że warto poświęcić jej swój czas. Owszem, były momenty, kiedy ponosiła ją wyobraźnia i miała napady paniki, albo szału. Przy ostatniej takiej sytuacji wspomniałem jej babci, że potrzebna tutaj jest pomóc specjalisty, ale ta kazała mi nie wtrącać się w nie swoje sprawy i dać sobie spokój. Chodzą plotki, że jej jedyna córka uciekła od niej, bo miała dość lekceważenia i nieokazywania przez nią uczuć. Ile w tym prawdy? Nie wiem.

Miałem nadzieję, że babcia Matyldy jest w pracy i nie przegoni mnie, tak jak to było dwa dni temu.

Zaparkowałem na podjeździe i wynurzyłem się z samochodu. Wiedziałem, że Mati jest w domu; bo zasłonka się poruszyła, więc musiała stać przy oknie. Podszedłem do drzwi i zastukałem w nie, tak jak zwykle. Jeden – przerwa – trzy – przerwa – dwa.

Odpowiedziała mi głucha cisza.

-Mati... wiem, że jesteś w domu. Wpuść mnie. – Poprosiłem najdelikatniej jak potrafiłem.

Bezskutecznie.

-Dobra, jak wolisz. Będę tu siedział, dopóki mnie nie wpuścisz. – Odparłem i spojrzałem w okno, gdzie wcześniej poruszyła się firanka.

Usiadłem na schodach i wyciągnąłem książkę... nie żebym miał teraz głowę do czytania, ale w jakiś pokrętny sposób uznałem, że wpatrywanie się bezmyślnie w litery, które zlewały mi się w jedną, niezrozumiałą całość, będzie w tej sytuacji najlepszym wyjściem.

Przewracałem kartki stwarzając pozory, że czytam. W tym czasie na niebie zaczęły zbierać się nieprzyjazne chmury; chyba będzie padać. Tyle co o tym pomyślałem, a z nieba zaczęły spadać drobne krople deszczu.

W jednej chwili było słonecznie, a w drugiej już lało.

Dzisiejsza pogoda tak bardzo odzwierciedlała humor Matyldy. Najpierw się uśmiechała, a potem wpadała w szał. Była niczym pustynia i wzburzone morze.

Usłyszałem, że drzwi się otwierają; odwróciłem głowę i zobaczyłem Mati. Miała na sobie jedną z moich koszulek, które zabierała gdy tylko nadarzała się okazja, wyciągnięte spodnie od piżamy i wełniane skarpety. Włosy miała potargane, a jej oczy były mocno opuchnięte. Miałem ochotę podejść i ją przytulić, zapewnić że wszystko będzie dobrze, ale powstrzymywałem się. Nie chciałem jej wystraszyć.

-Może wejdziesz? Na dworze robi się zimno. A ja mam gorącą czekoladę w domu. – Musiałem wytężyć słuch, aby w ogóle usłyszeć i zrozumieć to co mówi.

-Z chęcią napiję się z tobą czekolady. – Nie chciałem jej wystraszyć, więc moje ruchy i słowa były stonowane i uważne.

Poprowadziła mnie do kuchni, gdzie na czekał już na mnie ciepły, słodki napój. Stanęła skrępowana obok stołu. Tak bardzo unikała mojego wzroku, że mnie to nawet rozczuliło.

-To może usiądziemy i wypijemy tę czekoladę póki jest gorąca, co?

-Tak, to dobry pomysł. – Uśmiechnęła się niepewnie i zajęła miejsce naprzeciwko mnie. – To.. jak było w szkole? – Zapytała niepewnie.

-Kijowo, wiesz? Bez ciebie biologia to straszne nudy. Ta godzina dłużyła mi się niemiłosiernie, a na dodatek ten stary pryk mnie zapytał.

Na stwierdzenie, że nasz profesor to stary pryk roześmiała się uroczo.

Jak ja uwielbiałem jej śmiech. 

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz