Rozdział czternasty

2 0 0
                                    

Matylda

" Szaleństwo. Rzeczownik, którego każdy się boi. "

Wraz z próbami do spektaklu w moim życiu rozpoczął się szalony okres. Nie miałam czasu nawet się wysikać; cały czas w biegu. Szkoła, próba, dom i tak w kółko. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz widziałam babcię; chociaż w sumie było mi z tym dobrze. Nie wchodziłam w drogę jej, a ona mi. Co dzień rano zostawiała mi pieniądze na jedzenie, za co byłam jej jednak wdzięczna, bo teraz nie miałam czasu na pracę.

Wszyscy wokół martwili się nadchodzącą maturą; nauczyciele lamentowali, że niektóre gatunki z naszej klasy jej nie zaliczą, przez co uczniowie stresowali się jeszcze bardziej. Tylko Julek był spokojny. On bardziej zmartwiłby się, gdyby zmarła jego ulubiona postać z ,,Gry o Tron" niż tym, że matura tuż tuż. Chyba po prostu wiedział, że jest dobrze przygotowany. Ja natomiast, wiedziałam, że do niczego mi się to nie przyda.

***

Dzisiejsza próba dobiegała końca. Byłam zmarznięta i wyczerpana, nie miałam na nic siły, a jedyne o czym w tej chwili marzyłam, to o ciepłe łóżko i sen. Jednak podświadomie czułam, że w najbliższym czasie nie dane będzie mi tego skosztować i jak na złość się nie myliłam. Przed wejściem szkoły stała Eliza; musiała czekać tu od dłuższego czasu, bo jej nos i policzki były całe rumiane od mrozu. Nie wyglądała najlepiej; musiała być bardzo zmęczona - miała widoczne wory pod oczami, co lekki makijaż tylko to uwydatnił. Ostatnimi czasy zaczęła się dziwnie zachowywać; unikała mnie, Michała i Julka. Nie chciała rozmawiać, nie raz zamierała wpatrzona w jeden punkt, a teraz zjawia się niespodziewanie przed szkołą, o godzinie niemal dwudziestej pierwszej, parząc na mnie załzawionymi oczami. Nie miałam dobrego przeczucia.

- Co ty tu robisz, Eliza? - Spytałam podchodząc do niej ostrożnie. - Jest późno i na dodatek zimno. Przeziębisz się.

Starałam się, aby mój głos zabrzmiał lodowato i dał jej do zrozumienia, że nie mam czasu ani ochoty na rozmowę. Patrzyła jednak na mnie swoimi wielkimi oczami z takim przerażeniem, że nieświadomie cofnęłam się krok do tyłu.

- Potrzebuję twojej pomocy, Matylda. - Powiedziała tak cicho, że ledwie usłyszałam jej słowa. Znów podeszłam bliżej.

- Nie będę mogła ci pomóc, póki nie powiesz mi co cię tutaj sprowadza. - Złagodziłam ton. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozbeczeć na cały głos, a to zdecydowanie nie było do niej podobne.

- Nie tutaj, ściany mają uszy.

- To może spotkajmy się jutro i porozmawiamy na spokojne w cztery oczy, co? - Zaproponowałam. Chłód dał mi się we znaki i zaczęłam dreptać nogami w miejscu.

- Nie. Czas ucieka, a ja nie mam go zbyt dużo.

- Co? Co ty pierdolisz za farmazony, Elizka? Gadaj, co jest. Nie mam czasu...

- Jestem w ciąży. - Szepnęła już zupełnie cicho.

- Co, kurwa?

- To, co słyszałaś.

- Czego ode mnie oczekujesz? Że zaproponuję ci aborcję? Pocieszę? - Nawet tego nie kontrolowałam, ale zaczęłam na nią krzyczeć. Po prostu nie rozumiałam, jak można być aż tak nieodpowiedzialnym; w końcu to nie pierwsza tego typu akcja w jej wykonaniu. - Sama się o to prosiłaś dając dupy na prawo i lewo, więc było to do przewidzenia. Nie oburzaj się nawet, bo cię uprzedzałam nie raz. - Przez chwilę milczała. Poczułam, że przesadziłam; nawet taka wredota jak Eliza ma uczucia, a ja właśnie ją skrzywdziłam...

- Wiem, nie musisz być taka ostra. Byłaś pierwszą osobą o której pomyślałam. - Odpowiedziała w końcu, a mnie zrobiło się strasznie głupio.

- Wiesz chociaż kto jest ojcem tego dziecka? I czy chcesz je urodzić i wychować, czy oddać do adopcji?

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz