Rozdział czwarty

11 5 0
                                    


"Kiedy nie ma się czego bać, tchórz może być tak samo odważny jak każdy inny" 

George R.R Martin

Matylda 

Obudził mnie głośny trzask. Chwilę później, usłyszałam szczekanie wszystkich psów z okolicy; musiały się przestraszyć. Z początku nie miałam pojęcia co się dzieje. Okolica była dość spokojna, więc nikt nie spodziewał się takich ekscesów o godzinie trzeciej w nocy. Jeszcze zaspana podbiegłam do okna, modląc się, żeby okazało się, że to nic groźnego. Odsłoniłam firankę i... zobaczyłam Subaru Julka.

Kurwa mać.

Dopiero po chwili zorientowałam się co się stało, a kiedy zeszłam na dół, kilka osób stało już przy aucie. Sąsiedzi oczywiście musieli się zlecieć, bo to wielka sensacji. Nie miałam czasu szukać bardziej sensownych ubrań, niż cienka piżama, którą miałam na sobie, a raczej - nawet o tym nie pomyślałam. Niedbale wsunęłam tylko buty i wybiegłam z domu, wprost do auta.

-Dziecko! - Jeden z sąsiadów mocno chwycił mnie za ramię, kiedy od Julka dzieliło mnie już tylko kilka kroków. Odwróciłam się piorunując go wzrokiem, jednocześnie próbując się wyrwać z silnego uścisku.

-No co?!- Wrzasnęłam w końcu tupiąc przy tym nogami, jak mała dziewczynka. Nienawidziłam się za to. Za te momenty, kiedy dawałam się ponieść emocjom i zachowywałam jak totalny bachor. To pokazuje słabość. Nie należy pokazywać innym swoich słabości.

-Dymi się spod maski, ty tam nie podchodź! - Nie odpowiedziałam. Wolną ręką pomogłam sobie w uwolnieniu się z pułapki i rzuciłam się do drzwi samochodu. Kiedy zobaczyłam, że otworzyła się nawet poduszka powietrzna, zrobiło mi się gorąco.

-Julek?! Jezu, Julek nic ci nie jest? - Krzyczałam szarpiąc jego głowę. Przez chwilę byłam przekonana, że jest nieprzytomny, albo nie żyje.

-Tak cholernie cię przepraszam, Mati. - Wybełkotał. - Naprawie ten płot. Obiecuję.

- Jaki kurwa płot? O czym ty do mnie mówisz? - Byłam w takim amoku, że wcześniej nawet nie zauważyłam, że Subaru rozwaliło sporą część naszego ogrodzenia, a w tej chwili znajdowało się mniej więcej w tej części ogródka, gdzie babcia sadzi truskawki.

Poczułam alkohol, dużo alkoholu. Dookoła słyszałam krzyki, ale wiedziałam, że nikt nie wezwie policji, ani nawet karetki.

-Wysiadaj. - Powiedziałam chłodno, ale on ani drgnął. - W tej chwili wysiadaj z tego pieprzonego wozu!

W jednej sekundzie cała szyba pokryła się białym puchem, zupełnie jakby całą noc padał na nią śnieg. Zobaczyłam sąsiada, który wcześniej przerwał mi akcję ratunkową, trzymającego gaśnicę. Byłam mu tak bardzo wdzięczna. Ja nawet bym o tym nie pomyślała. Zdołałam posłać mu jedynie krótkie spojrzenie, bo od razu zawrócił do swojego domu. Oprócz nich, jeszcze garstka ludzi przyglądała się moim negocjacjom (o ile można tak nazwać gadanie do na wpół żywego gościa).

– Proszę się rozejść do domów. Koniec przedstawienia. – Odparłam spokojnie, a zawiedzeni gapie zaczęli powoli się wycofywać. Też byłabym rozczarowana takim obrotem akcji. Zrywasz się w środku nocy, a tu chwila i po sensacji. Wszyscy żyją. Ludzie są popieprzeni.– Julek, chodź do środka. Boże, przecież ty krwawisz.

Chyba tym ostatnim zdaniem udało mi się go przekonać, bo w końcu podniósł swój zad z siedzenia. Doprowadziłam go na ganek i tam posadziłam opartego o ścianę.

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz