Rozdział drugi

11 5 0
                                    


" Obojętne już mi jest czy ktoś mnie zrani, zniszczy. I tak już jestem nikim. "

Znalezione w Internecie.

Matylda 

Zaprosiłam go do środka tylko dlatego, że zaczynało padać. Naprawdę nie chciałam z nim rozmawiać. Chyba po prostu było mi wstyd. Jasne, byłam pijana; ale nie wystarczająco, żeby o tym zapomnieć. Miałam wtedy trochę więcej odwagi. Każdej nocy mimowolnie odtwarzam scenariusz z tamtego wieczora. Widzę siebie, siedzącą na tym oknie, i tą roztrzaskującą się o chodnik butelkę Gingera. Okropne to wino, ale całkiem nieźle działa, jak widać.

A Julek? On był jak zawsze kochany, martwił się o mnie.

Teraz też się martwił.

Chyba żadne z nas nie chciało podjąć tematu tamtego Sylwestra. Zapytałam więc o szkołę i jakoś poszło. Starałam się być szczęśliwa. Dla niego. Ale nie mogłam przecież wiecznie udawać.

-Julek, przepraszam cię. – Wypaliłam nagle, kiedy opowiadał mi coś o szkole. Nie wiem nawet co. Byłam zbyt zajęta własnymi myślami, żeby go słuchać. – Po tym, co się tam wydarzyło nie miałam odwagi nawet spojrzeć ci w oczy.

-Rozumiem. Byłaś pijana. Spokojnie.

-Tak... Racja, byłam. – Odpowiedziałam po chwili namysłu.

-Bo na trzeźwo byś tego nie zrobiła.. prawda?

-Miałeś dać mi powody.

-Dam ci je. Ale odpowiedź mi na pytanie.

- Julek, daj spokój... - Odparłam podchodząc do okna, by ukryć łzy, które w zastraszającym tempie zaczęły napływać mi do oczu. Stanął za mną i poczułam jego ciepły oddech na moim karku. Zamarłam. Patrzyłam na krople deszczu zsuwające się nieśpiesznie po szybie, aż jego szept wytrącił mnie z równowagi.

-Mati, do cholery!..

-No co? Czego ty ode mnie chcesz? – Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam ostro w jego wielkie zielone oczy. Chciałam go odepchnąć, ale złapał mnie za ramiona.

-Kurwa Matylda, przecież nie możesz mnie zostawić! Nie możesz tak nagle zniknąć, rozumiesz? – Patrzył na mnie wściekle. Byłam przerażona. Nigdy nie widziałam go w takiej furii. Puścił mnie, a ja osunęłam się na podłogę. Odwrócił się i oparł ręce o drewniane krzesło. Bałam się, że zaraz nim rzuci i roztrzaska je, jak ja tę cholerną butelkę. Zapadła między nami najcięższa cisza, jaką można sobie tylko wyobrazić, a łzy dławiły moje gardło coraz mocniej.

-Dlaczego nie pozwolisz mi umrzeć – Wyszeptałam z trudem, kuląc się pod oknem.

Bałam się. W tamtej chwili bałam się swojego najlepszego przyjaciela.

Już go nie widziałam, bo łzy przesłoniły mi oczy. W tym momencie usłyszeliśmy chrzęst klucza w zamku. – Idzie babcia, siadaj i się ciesz. – Wysyczałam, po czym szybko wstałam by zająć swoje miejsce, niezdarnie ocierając łzy koszulką

Babcia weszła do kuchni i zmierzyła nas wzrokiem. Zdawało się, jakby zupełnie nie było po nas widać, że nasza kuchnia przed chwilą omal nie przeżyła trzęsienia ziemi.

-Ooo Julek! Jak miło cię widzieć. Już myślałam, że się pokłóciliście. Dawno cię u nas nie było.

Uśmiechała się. Do cholery, moja babcia się uśmiechała! Dlaczego dla niego była taka miła i uprzejma? Dlaczego ja nigdy nie usłyszałam od niej słowa pochwały?!

-Babciu, my... pójdziemy na spacer. – Wymyśliłam naprędce i pociągnęłam Julka za rękaw. – Zobacz, już nie pada. Chodź. – Odparłam tym razem do niego.

Uśmiech momentalnie zniknął z babcinej twarzy.

-Dobrze. Idźcie.

Wiedziałam, że nie obchodzi ją gdzie idę. Gdyby naprawdę się przejmowała, spytałaby chociażby o której wrócę, ale najwidoczniej było to dla niej bez znaczenia. Nawet gdybym wróciła za dwa tygodnie, z pewnością nie miałaby z tym najmniejszego problemu. Był w niej coś takiego. Ta jej pieprzona obojętność doprowadzała mnie do szału. Co ja robiłam źle? Co mogę zrobić, żeby uśmiechała się na mój widok, tak jak zrobiła to kiedy ujrzała Juliana...

* * *

-Opowiedz mi jak to było na początku. Proszę. – Julek przerwał ciszę, po chwili naprawdę niezręcznego marszu w stronę lasu.

-Ale o co ci chodzi? – Wyrzuciłam ręce w górę, mówiąc to prawdopodobnie odrobinę zbyt głośno, bo jakaś starsza Pani pracująca w swoim ogródku odwróciła się w naszą stronę. Oboje się ukłoniliśmy i kolejne kilkanaście metrów przeszliśmy w ciszy.

-Jak się tam znalazłaś!? Widziałem cię z Elizą i Michałem, a potem nagle słuch po tobie zaginął.

-Poszłam siku. – Odparłam już ciszej. Powoli zbliżaliśmy się do lasku.

-I wylądowałaś z nogami po drugiej stronie okna? Ciekawe.

-To nie było tak, okey? – Powiedziałam, a Julek w tej samej chwili stanął przede mną zagradzając mi drogę.

-To jak? – W jego oczach znów pojawił się ogień. Czułam jak nieznośne, palące uczucie przeszywa mnie na wskroś.

-Powtórzę to co tamtej nocy. – Odparłam. Tym razem to ja chwyciłam go za ramiona, po czym wycedziłam przez zęby. – Nie twój zasrany interes!

Odepchnęłam go z całej siły, po czym rzuciłam się do ucieczki w stronę domu. Zaczęłam biec ile sił w nogach.

-Matylda, zatrzymaj się! – Krzyczał za mną, ale nie miałam najmniejszego zamiaru go słuchać.

-Odpieprz się ode mnie Julian! Znajdź sobie nową ofiarę do zadręczania!

Nie pobiegł za mną. Sama nie wiem czy mnie to ucieszyło, czy rozczarowało. Dość szybko znalazłam się w domu.

Tak jak się spodziewałam, babcia nawet nie skomentowała mojego nazbyt szybkiego powrotu ze spaceru.

Myjąc kubki po czekoladzie zastanawiałam się dlaczego taka dla niego jestem. Dlaczego nie potrafię powiedzieć mu po prostu: Mam dość świata. Byłam najebana i gotowa żeby skończyć tę farsę. Ale wszystko popsuł, pojawił się niczym rycerz na białym koniu i uratował mój tłusty tyłek przed zagładą! Nie potrafiłam powiedzieć mu zupełnie nic na temat tamtej nocy. Ale on chciał dać mi powody. Powody, żeby żyć. Średnio mi się to widzi. Śmierć była już prawie idealnie zaplanowana.

Potrzeba tylko kilku kroków. 

Jutro zajdzie słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz