Chapter 19

330 30 94
                                    

-Sama nie wiem - burknęłam. - Raczej średnio się do tego nadaję - wzruszyłam ramionami, sącząc napój przez słomkę.

Aktualnie znajdowałam się w Lima Bean razem z Santaną. Latynoska stwierdziła, że następna matematyka wyjątkowo ją dzisiaj stresuje, więc korzystając z długiej przerwy, podwiozła nas na kawę. Szczerze mówiąc, nie mogłam narzekać. Każda okazja do zjedzenia albo wypicia czegokolwiek, musiała zostać przeze mnie wykorzystana. Inaczej nie mogłabym nosić nazwiska Holt.

-Chyba pozamieniałaś się na mózgi z Evansem - prychnęła, wyraźnie oburzona. - Słyszałam cię i śmiało mogę powiedzieć, że gdybyś tylko zechciała, mogłabyś zacząć stanowić największą konkurencję dla tej denerwującej kretynki - oznajmiła, wzruszając ramionami.

Lopez od kilku dobrych dni bez przerwy nawijała o tym, jaka to cudowna i wspaniała nie jestem, i jak bardzo nadawałabym się do pozostania częścią New Directions. No, oczywiście na swój specyficzny sposób.

Wszystko fajnie, bo mogłabym przyjmować takie komplementy częściej, ale strach przed koktajlami i minusową reputacją zdecydowanie nie zdawał się znikać z dnia na dzień. Wręcz przeciwnie, stale nabierał na sile. 

Poza tym, miałam przecież treningi, z których pod żadnym pozorem nie zrezygnowałabym na rzecz bujania się w tle, śpiewania chórków i wysłuchiwania chełpiącej się solówkami Rachel. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę kochałam tę dziewczynę, ale w przeciwieństwie do innych, musiałam wysłuchiwać jej marudzenia nawet po lekcjach. Już i tak sądziłam, że było jej za dużo w moim życiu, a co dopiero, gdybym dołączyła do New Directions... Najprawdopodobniej skończyłoby się to albo jej śmiercią, albo moim samobójstwem. A chyba nikt nie chciał doświadczyć żadnej z tych dość drastycznych konieczności.

-Santana, odpuść - westchnęłam. - Wiesz, że nawet, jakbym chciała, to nie mogę tego zrobić - wbiłam wzrok w kubek. Co, jak co, ale Lopez potrafiła być wyjątkowo przekonująca. Chciałam zakończyć tą rozmowę tak szybko, jak tylko się zaczęła, ale ta uparcie ciągnęła temat, powoli zaczynając działać mi na nerwy. Poważnie, ludzie w Ohio chyba nie rozumieli, co do cholery znaczy "nie".

-Problem może być w tym, że nie wiem - uniosła głos. - Jesteś wredną intrygantką - wytknęła palec w moją stronę.

-Słucham? - zdziwiłam się.

-Dlaczego nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - mruknęła podejrzliwie i zmrużyła oczy. Przełknęłam gulę w gardle, usiłując utrzymać się w ciszy. Wszystkie moje powody do trzymania się z daleka od New Directions - oprócz unikania nadmiaru Berry - były wyjątkowo kretyńskie. Teoretycznie mogłabym wymyślić coś na poczekaniu, ale z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że okłamanie Santany wymagałoby więcej wysiłku niż w przypadku rodziców, czy mojej minimalnie niedorozwiniętej współlokatorki.

-Nie chcę o tym mówić - przyznałam, speszona. To stałe naciskanie robiło się powoli nieznośne.

-W porządku - odparła. Uniosłam brew ku górze. Tak łatwo odpuściła? - Ale nie myśl, że dam ci spokój - oznajmiła, podnosząc się z miejsca. No tak, nie może być za łatwo. - Porozmawiamy o tym, gdy będziesz gotowa - wzruszyła ramionami. - A teraz chodź, bo spóźnimy się na lekcje - skinęła głową w stronę wyjścia.

-Od kiedy tak spieszysz się na matmę? - zakpiłam, na co czarnowłosa przewróciła oczami z kpiną.

Szybko zawiesiłam torbę na ramieniu i podążyłam za Latynoską. Jednak gdy zamykałam za sobą szklane drzwi, coś przykuło mój wzrok. Oczywiście, wiedziałam, że powinnam to zignorować i wrócić z przyjaciółką do szkoły, póki nie zmieniła zdania odnośnie podwózki, ale zdecydowanie nie byłabym wtedy sobą.

-Jeszcze skoczę do łazienki - skłamałam, na co Santana skinęła głową i poszła do auta. 

Wróciłam do środka, kierując się w stronę miejsca, gdzie wcześniej przemknął mi charakterystyczny mundurek Akademii Dalton. Dzięki Bogu, nie miałam zwidów. Sebastian Smythe siedział przy jednym ze stolików w kącie. Nie wiele myśląc, podeszłam do chłopaka, zajmując miejsce naprzeciw niego. Na dźwięk odsuwanego krzesła, podniósł głowę znad notatek, wyraźnie zdziwiony. Jednak po krótkiej chwili na jego twarzy zagościł ten denerwujący, kpiarski uśmieszek, którego miałam już zdecydowanie dosyć.

-Miło cię widzieć - przechylił głowę w bok.

-Niestety nie mogę powiedzieć tego samego - wzruszyłam ramionami. Szatyn uniósł brwi z rozbawieniem.

-W takim razie, co tu robisz? - zapytał. Zmieszałam się na krótką chwilę. W zasadzie, nie miałam najmniejszego pojęcia. Po co w ogóle tu przylazłam? Poważnie, czasem jestem kretynką do kwadratu. Zagryzłam wargę, zastanawiając się, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji. - Ostatnim razem dałaś mi wystarczająco do zrozumienia, jak bardzo żałosny jestem - wypomniał.

-Mimo wszystko, pokładam głębokie nadzieje w tym, że jeszcze zmądrzejesz - wzruszyłam ramionami, wyrywając kubek kawy z jego rąk i wzięłam łyk. - Sprawdzam kontrolnie, czy dalej jesteś idiotą - parsknęłam śmiechem. Szatyn cały czas wpatrywał się we mnie z otępieniem. No tak, niecodziennie ktoś niemal obcy wyrywa ci z ręki kubek i zaczyna pić twoją kawę.

-Chyba nie liczysz na przeprosiny? - prychnął po dłuższej chwili.

-Nie - odparłam. - Liczę, że zmądrzejesz i przestaniesz odwalać akcje pokroju rozwydrzonego palanta.

-I z jakiej racji niby miałbym to zrobić? - wykrzywił usta w podstępnym uśmiechu. Podniosłam wzrok i skrzyżowałam nasze spojrzenia.

-W dalszym ciągu jesteś bardziej interesujący od większości kujonów z Glee i prawdę mówiąc - pochyliłam się minimalnie nad stolikiem, przybliżając do niego swoją twarz - powinieneś korzystać, póki jeszcze nie zdążyłam cię znienawidzić - ściszyłam głos. Uśmiech zszedł z twarzy zielonookiego, a on sam ściągnął brwi w zamyśleniu. Czyżby jednak coś poza własnym tyłkiem mogło go obchodzić? Może jeszcze dało się do niego przemówić. Wyprostowałam się, ponownie chwytając kubek kawy, należący jeszcze minutę temu do Sebastiana i odwróciłam się w stronę wyjścia. - Przemyśl to - dodałam.


✿ڿڰۣ-

ALMOST LOVE || Sebastian Smythe  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz