-To wszystko moja wina - mruknął załamany Kurt, wpatrując się w ścianę naprzeciw, po czym zajął miejsce na krześle w korytarzu szpitalnym. - Powinienem od niego odebrać - dodał ze zmartwieniem. - Widziałem, że dzwonił i pisał tyle razy... To moja wina - oznajmił, chowając twarz dłoniach.
Spojrzałam niepewnie w stronę Rachel, oczekując od niej jakichś słów wsparcia, ale zauważając jej skonsternowanie i odległe spojrzenie, momentalnie przestałam się łudzić. Naprawdę zostałam skazana na pocieszanie najlepszego przyjaciela mojej przyjaciółki?
Coś z tyłu głowy zdecydowanie podpowiadało mi, że to nie moje zadanie, ale przecież nie mogłam pozwolić Kurtowi na użalanie się nad sobą. Nie o to chodzi w życiu.
-Przestań się mazgaić, Hummel - wykręciłam oczami. - Ważne, że nic poważnego mu się nie stało - dodałam, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra w pocieszanki. - Niektóre rzeczy po prostu muszą się stać, a my nie mamy na to wpływu - oznajmiłam, kucając tuz przed nim.
-Próbował odebrać sobie życie - mruknął. - Gdyby nie jego tata, nie wiem co by...
-I właśnie w tym rzecz - prychnęłam. - Musisz przestać gdybać i skupić się na tym, że Danielowi nic się nie stało.
-Davidowi - zaśmiał się, podnosząc w górę głowę. Delikatny uśmiech zagościł na moich ustach.
-To i tak cud, że zapamiętała pierwszą literkę - wtrąciła kpiarsko Berry, najwyraźniej ponownie schodząc na ziemię.
Chwilę później z sali wyszedł lekarz, zachowując wyjątkowo poważną minę. Pytające spojrzenie Hummela natychmiastowo wbiło się w mężczyznę, który jedynie skinął głową w odpowiedzi na nieme pytanie.
-Pójść z tobą? - zapytała wyraźnie przejęta Rachel. Kurt pokręcił przecząco głową.
-Powinienem tam wejść sam - odparł, podnosząc się z miejsca, po czym skierował się do środka sali.
-Rachel - mruknęłam speszona, uśmiechając się niezręcznie w stronę brunetki. - Muszę do kibelka - oznajmiłam, gdy po krótkiej chwili na mnie spojrzała.
-Korytarzem w prawo, drugie drzwi od końca - odparła, kręcąc głową z rozbawieniem.
W podzięce skinęłam głową i szybko skierowałam się w stronę łazienek. Gdy już miałam wejść do środka, moją uwagę przykuł jedyny w swoim rodzaju, czarny mundurek z czerwonymi dodatkami.
-Poważnie? - westchnęłam pod nosem, ruszając w stronę szatyna. - Sebastian? - mruknęłam, gdy byłam wystarczająco blisko, a moja brew automatycznie powędrowała ku górze. Chłopak odwrócił się w moją stronę, wyraźnie zdezorientowany. - Co tu robisz? - zapytałam, odkrywając ze zdziwieniem, że dla odmiany jego twarzy nie ozdabiał ten perfidny uśmieszek. W zasadzie, nie powinnam się dziwić. Szpital nie był miejscem przeznaczonym na intrygi i szantaże.
-A ty? - zapytał, zaintrygowany, wbijając we mnie zmęczone spojrzenie. Dopatrzyłam się minimalnych worów pod jego oczami. Najwidoczniej i w jego życiu stało się coś wyjątkowo poważnego.
-Pierwsza zadałam pytanie - zakpiłam, wytykając wskazujący palec w jego stronę. W odpowiedzi wykręcił oczami i delikatnie się uśmiechnął.
-Przyszedłem odwiedzić Dave'a Karofskyego - oznajmił, usilnie utrzymując obojętny ton. - Pewnie słyszałaś, co się stało? - skinęłam głową.
-W pewnym sensie jestem tu z tego samego powodu - powiedziałam, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie. - Tyle, że ja bardziej w roli wsparcia dla odwiedzających - dodałam, przechylając głowę w bok.
-Pewnie odwiedzających z New Directions? - mruknął z przekąsem. Przytaknęłam.
-Byłeś blisko z Karofskym? - zainteresowałam się, ściągając brwi w zmartwieniu. Pokręcił przecząco głową. - W takim razie co...
-Czuję się winny - przerwał mi. Uniosłam brwi, oczekując dalszych wyjaśnień. - Nie byłem dla niego zbyt miły - wyznał, wbijając wzrok w podłogę.
-Żadne zaskoczenie - zakpiłam, wywołując u szatyna ciche parsknięcie śmiechem. - Kto by pomyślał, że Sebastian Smythe ma coś takiego jak sumienie? - uśmiechnęłam się, ukazując ząbki.
-Chwila słabości - zakpił. - W każdym razie... Chciałaś czegoś? - dodał, momentalnie poważniejąc.
-Można tak powiedzieć - odparłam minimalnie speszona. Myśli, które kołatały się w mojej głowie w ciągu ostatniego tygodnia były tak zaplątane, że sama nie rozumiałam do końca, czego dokładnie chciałam. - Nie sądzę tylko, żeby szpital był dobrym miejscem na rozmowy tego typu - dodałam, rzucając w jego stronę znaczące spojrzenie. Smythe skinął głową ze zrozumieniem, najwyraźniej postanawiając już o nic nie pytać. - Poczekam na ciebie przed wejściem - oznajmiłam i odwróciłam się na pięcie, udając się prosto w stronę łazienki.
Rozmowa z Sebastianem zdecydowanie mogła poczekać. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a jedną z nich, zdecydowanie jestem ja sama.
✿ڿڰۣ-
CZYTASZ
ALMOST LOVE || Sebastian Smythe ✔
Fanfiction❝𝑇ℎ𝑒 𝑜𝑝𝑝𝑜𝑠𝑖𝑡𝑒 𝑜𝑓 𝑙𝑜𝑣𝑒 𝑖𝑠 𝑛𝑜𝑡 ℎ𝑎𝑡𝑒; 𝑖𝑡'𝑠 𝑖𝑛𝑑𝑖𝑓𝑓𝑒𝑟𝑒𝑛𝑐𝑒..❞ Miłość? Nienawiść? Totalne brednie. W końcu, co to za różnica? Nie ma dobrej i złej strony. Jedyne, co się liczy, to zabawa i miłe towarzystwo...