XXIX

131 16 16
                                    

Dwudziesty drugi sierpnia dwa tysiące dwudziestego roku okazał się dniem ciepłym i słonecznym, ale nie upalnym – wręcz idealnym na ślub. Niestety Alicja zamiast kroczyć w stronę ołtarza, aby przyrzec ukochanemu miłość i wierność na resztę życia, spacerowała alejkami cmentarza, kierując się do miejsca, gdzie spoczywał jej niedoszły mąż.

Po drodze minęła grób matki, ale nie zatrzymała się przy nim. To miał być dzień wyjątkowy dla niej i Mateusza, dlatego ten jeden raz chciała w pełni skupić się właśnie na narzeczonym. Zmierzała odważnie w stronę miejsca jego pochówku, chociaż wcale nie czuła się tak pewnie, jakby chciała. Wciąż trudno było się jej pogodzić w faktem, że nie miała właśnie na sobie białej sukni i welonu.

Próbowała pocieszyć się wyobrażeniem stojącego przed nią narzeczonego w dopasowanym garniturze, z szerokim uśmiechem na ustach i miłością w oczach. Był to idealny obraz, który jeszcze kilka miesięcy temu miała nadzieję uwiecznić na ślubnej fotografii, aby ta mogła w trudnych chwilach przypominać jej, jak bardzo byli tego dnia szczęśliwi. Niestety nie było dane zobaczyć jej tego na własne oczy. Oczywiście miała wiele innych zdjęć Mateusza, na których biła od niego radość, ale czuła, że uwiecznienie tego szczególnego dnia miałoby o wiele większą moc. Nie będzie jednak miała okazji przekonać się, czy faktycznie by tak było.

Pogrążona w rozważaniach o tym, jak wyglądałby ten dzień, gdyby jej życie potoczyło się inaczej, dotarła do odpowiedniego grobu. Zatrzymała się i przez dłuższą chwilę stała w ciszy, próbując opanować emocje. Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Tak, jak zasugerował ojciec, miała zamiar skupić się na tych dobrych chwilach, które spędziła z Mateuszem, a nie na straconych szansach. Wiedziała, że nie dadzą jej one spokoju, ale choć na chwilę chciała je od siebie odsunąć.

Rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, że nie było nikogo w pobliżu. Okoliczne alejki świeciły jednak pustkami. Skupiła więc wzrok na granitowej płycie i wzięła głęboki wdech.

– Cześć – szepnęła ledwo słyszalnie. – Pewnie dobrze wiesz, że to nie tutaj powinniśmy dzisiaj być – dodała lekko łamiącym się głosem. Wciąż ciężko było jej zwierzać się zmarłemu narzeczonemu, ale wiedziała, że nie będzie na to lepszej pory. Jeśli miała się przełamać, musiało to być właśnie teraz. – Długo czekałam na ten dzień. Naprawdę nie mogłam się doczekać, aż zostaniesz moim mężem. I mogłeś nim być znacznie wcześniej, gdybym nie upierała się przy tej dacie. Ale wydawało mi się to takie symboliczne, że złożymy sobie przysięgę równo dziesięć lat po tym, jak się poznaliśmy. Teraz wiem, że to bez znaczenia. Szkoda, że nie przekonywałeś mnie bardziej, aby to przyspieszyć. Wtedy wiedziałabym, jak to jest poślubić najcudowniejszego mężczyznę, jakiego poznałam. I chociaż nasze małżeństwo nie trwałoby długo, przynajmniej nie gryzłabym się tym, że odebrałam nam szansę na przeżycie czegoś tak wspaniałego. Przepraszam, że byłam taka uparta.

Temat terminu ślubu powracał wielokrotnie na przestrzeni ostatnich czterech lat, czyli od momentu, kiedy się zaręczyli. Mateusz był gotowy jak najszybciej sformalizować ich związek, ale Alicja wolała poczekać na to, aż dwudziesty drugi sierpnia wypadnie w sobotę. Jeszcze kilka miesięcy temu tak bardzo jej na tym zależało, a teraz przeklinała się w duchu za swoją głupotę. Przecież data tak naprawdę nie miała żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że chcieli być razem na dobre i złe. Gdyby zrozumiała to wcześniej, być może jej życie potoczyłoby się inaczej. Byłaby żoną, może nawet matką. Doświadczyłaby jednej z najcudowniejszych chwil, jakie tylko można przeżyć – pełnego oddania się ukochanej osobie i przysięgnięcia jej przed Bogiem, że się jej nie opuści. Oczywiście w tej kwestii nie miała sobie nic do zarzucenia – była wierna Mateuszowi do samego końca. Nie zmieniało to jednak faktu, iż miała wrażenie, że ich związkowi brakowało tej kropki nad i, jaką byłby właśnie ślub.

Listy z przyszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz