Rozdział 12 - Powrót zła

2.7K 78 83
                                    


Tak wiele różnych rzeczy dzieje się wokół nas. Każdy żyje swoim życiem. Jedni wstają szczęśliwi i pełni życia, mają chęci do rozwijania się i czerpania z życia garściami. Inni zaś nie mają ochoty na nic. Boją się kolejnego dnia, kolejnych wydarzeń i zmartwień. Wstają przybici i przygnębieni, chcąc jak najszybciej zakończyć ten dzień i umrzeć na parę godzin, zapominając o wszystkim. Albo nie wstają, w ogóle. Całe dnie pozostają w swoim azylu, rozmyślając nad każdym błędem popełnionym poprzedniego dnia.

Mnóstwo ludzi rano idzie do pracy, po drodze zahaczając o kawiarnię, aby kupić swoją ulubioną czarną kawę. Mają nadzieję, że im pomoże, że przebudzi z porannego oszołomienia i będą mogli ruszyć do pracy na pełnych obrotach. A prawda była taka, że Ci wszyscy ludzie byli przyzwyczajeni do kopa, jakiego dawała ich ulubiona kawa. To nie kawa dawała im siły, a oni sami wmawiali sobie, że im pomoże i pomagało, ponieważ działało zwykłe placebo. 

Byli też tacy ludzie, którzy spali do późnej godziny, zakopując się w miękkości swojej ukochanej pościeli. Wstawali wyspani ze świadomością, że czeka ich kolejny leniwy dzień, który spędzą na samych przyjemnościach. Z rana biorą zimny prysznic, aby obudzić swój organizm. Robili sobie miętę i jedli czarny chleb z pomidorem. Melancholia w każdym kolejnym dniu.

Ja byłam człowiekiem, który budził się pomiędzy. Nie za wcześnie, bo głupia nie jestem. Ale też nie za późno, aby nie zmarnować kolejnego dnia, mojego marnego życia. Budziłam się z włosami sterczącymi na baczność, których za cholerne nie dało się ułożyć. Czasami brałam prysznic, czasami nie. Zależało to od mojego humoru i stopnia śmiercionośnego zapachu, spod moich pach. Nie biegłam po swoją ulubioną kawę, ani nie parzyłam sobie ziółek na dobry poranek. Wrzucałam torebkę zwykłej herbaty do szklanki i zalewałam na szybko wrzącą wodą, która chlapała wszędzie, ale nie do kubka. Wtedy zauważałam, że przez swoją nieuwagę wrzucałam dwie torebki i klęłam pod nosem. Potem grzebałam paluchami we wrzątku, aby wydobyć niechcianą torebkę, ponieważ szafka z łyżeczkami jest za daleko. Śniadanie robiłam na szybko, tylko po to, aby przez kolejne dwie godziny leżeć na kanapie i oglądać durne programy telewizyjne.

Tak przeważnie wyglądał mój typowy poranek. Przeważnie, ponieważ dzisiaj było inaczej. Obudziłam się już o ósmej i pojechałam do sklepu, aby przygotować sobie smaczne śniadanie. Chodziłam między regałami, skanując każdą półkę i wrzucając do koszyka rzeczy, których kompletnie nie potrzebuje. Nie wiem czemu i w jakim celu, ale w moim koszyku znalazły się sardynki, których nie cierpię.

Miałam świadomość, że nie mogę wziąć zbyt dużo, ponieważ bagażnik w moim samochodzie jest okropnie mały i ledwo co się tam mieści. Na szczęście miałam jeszcze siedzenie dla pasażera.

Kiedy zdecydowałam, że pora opuścić to piekło, które nazywa się dział z przekąskami, udałam się do kasy. Przy okazji kupiłam swoje upragnione Chesterfieldy. Tleniona blondynka, żującą gumę odrobinę zbyt energicznie, skasowała moje wszystkie produkty z zapałem ślimaka. Zapłaciłam za wszystko i posyłając jej puste spojrzenie, opuściłam sklep.

Na dworze świeciło słońce. Jak zwykle zresztą. Od dawna nie było deszczowej pogody, a to nie wróżyło nic dobrego. Byłam pewna, że za parę dni jebnie potężną burzą, która znowu wysadzi prąd w całym mieście. Kolejny nudny dzień, który zaplanowałam sobie już wczoraj wieczorem, przed snem. Będę cały dzień siedziec w ogrodzie i czytać książkę. Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

Wakacje powoli dobiegały końca, co niemiłosiernie mnie denerwowało. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do tej budy i męczyć się tam całymi dniami. Nie wydawało mi się to zbyt ciekawe. Zastanawiałam się, kiedy do cholerny minęły te dwa tygodnie? Kiedy ja je zmarnowałam?

Above all (chroń mnie)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz