Dodatek nr 1: Świąteczny Special "But, baby it's cold outside."

1.2K 42 0
                                    

Mały dodatek, który opublikowałam w święta. Akcja dzieję się w Boże Narodzenie, czyli jakoś w środku rozdziału 60, po powrocie Cass i Liama z urlopu :).

***

- Oh, the weather outside is frightful but the fire is so delightful. And since we've no place to go... Let It snow, let It snow, let It snow! - podśpiewywałam, przygotowując bożonarodzeniowy stół. Louis i Javi mi pomagali, mama z Andreą i Tashą krzątały się po kuchni z Vicky dreptającą im po piętach, a ojciec i Mark siedzieli gdzieś w kącie pomagając nam wszystkim przez nieprzeszkadzanie. Byli w tym wyjątkowo dobrzy.

- Let it snow! Let it snow! Let it snow! - wykrzyczał mój brat, przy każdym zdaniu obsypując mnie nową porcją waty, która chyba w jego mniemaniu miała służyć za śnieg.

- Lou, głupku! Przestań. - Odepchnęłam od siebie jego twarz, kiedy chciał mnie cmoknąć w policzek.

- Cassie, święta są! Niech ci się udzieli trochę świątecznego nastroju! - powiedział radośnie, podniósł mnie i kilkakrotnie obrócił nas wokół własnej osi, dopóki obojgu nam nie zakręciło się w głowie.

- Tommo, ty coś brałeś dziś? - zapytał Javi, patrząc z rozbawianiem, jak oboje odrobinę się zataczamy.

- Nie, jedynie podjadł z kuchni trochę za dużo słodkości - odpowiedziała Tasha, obejmując mojego brata.

- Niestety. A jedyną słodkością, jaka mi nie szkodzi, jest moja urocza żonka - stwierdził Lou.

- O Boże... - jęknęłam wywracając oczami, a Javi parsknął śmiechem. Nawet Tasha spojrzała na swojego męża z politowaniem.

- No i weź tu bądź człowieku romantyczny! - westchnął Lou zrezygnowany.

Dokończyliśmy zastawiać stół i niedługo później siedliśmy do posiłku. Mama i Andrea to najlepsza kombinacja w kuchni. Kiedy one się spotkają, powstaje najpyszniejsze jedzenie na świecie. Wiedziałam, że będę tego żałowała, ale jadłam do oporu, nie mogąc się powstrzymać przed smakowitościami przygotowanymi przez obie panie, z niewielką pomocą moją i Tashy.

Z czasem przenieśliśmy się z jadali do salonu, gdzie stała choinka, a pod nią znajdowała się spora ilość prezentów. Głównie dla dzieci i rodziców. Ja, Lou, Jav i Tasha uzgodniliśmy, że nie kupujemy sobie nawzajem żadnych prezentów, bo przecież tak naprawdę sami mogliśmy kupić sobie wszystko, czego chcieliśmy, a byliśmy zbyt leniwy, żeby wymyślać jakieś prezenty, które moglibyśmy wykonać własnoręcznie. Prosiliśmy także rodziców, by nic nam nie dawali, ale ich nie dało się namówić. Zaczęliśmy więc wszyscy odpakowywać prezenty, chwalić się nimi i porównywać, kto ma lepszy. I tak największą radochę miały dzieciaki. Wiedzieliśmy, że do końca wieczora mamy je z głowy, bo zajmą się nowymi zabawkami dopóki nie padną spać. My, dorośli (jakkolwiek niedorzecznie to brzmi) rozsiedliśmy się na kanapie i fotelach w salonie, popijając grzane wino, oglądając telewizję i rozmawiając. Co chwila zerkałam na zegarek, nie chcąc przegapić odpowiedniej pory. W końcu wstałam, odstawiając nienaruszony kieliszek wina na stolik.

- Wybierasz się gdzieś? - zapytała zaskoczona mama.

- Tak. Obiecałam Zaynowi, że do niego wpadnę jak trochę się tu rozluźni.

- Po co? - Zdziwił się tata. - On chyba nie obchodzi naszych świąt, prawda?

- No nie. Ale chciał złożyć mi życzenia i w ogóle. Poza tym, mają mały problem z Perrie. Muszę wysłuchać jego wersji i jakoś to załagodzić - odpowiedziałam.

TTH - dodatki [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz