XVIII. Needcessity is knackie

1.3K 116 65
                                    

* szkockie przysłowie, które oznacza: potrzeba jest matka wynalazku


Nadszedł grudzień i zrobiło się przeraźliwie zimno; zarówno na Skye, jak i w okolicach Hogwartu wody skuła gruba tafla lodu, powietrze szczypało w każdy odsłonięty fragment skóry, a rankami drzewa, krzewy i trawy oblepiał szron.

Rzadko teraz widywała Mirandę, a jeszcze rzadziej z nią rozmawiała, a nawet gdy to miało miejsce, kobieta traktowała ją z rezerwą; wyglądało na to, że czuła się urażona lub zostawiona sama sobie. Hermiona zdała sobie sprawę, że tak bardzo pogrążyło ją nauczanie w Hogwarcie ‒ pierwsza poważna praca od miesięcy ‒ oraz rozwijający się związek z Ianem, że kompletnie przestała zajmować się sprawą Aili. Było jej teraz potwornie wstyd. Ale czy mogła się winić za to, że gdy po latach jej życie zaczęło się wreszcie układać, zachłysnęła się tym wszystkim? Wiedziała, że to jej nie usprawiedliwia, jak i wiedziała również, że nie jest do końca szczera z Ianem i że w końcu albo sama mu o wszystkim opowie, albo prawda ‒ nieproszona ‒ wyjdzie na jaw w najmniej spodziewanym momencie.

Szykowała się więc teraz na ferie zimowe, niby na wojnę: zamierzała wykorzystać wolny od nauczania czas by nadgonić ciągnące się za nią zaległości: powrócić do akt zaginięcia dziewczyny oraz wreszcie porozmawiać szczerze z mężczyzną, na którym co raz bardziej zaczynało jej zależeć. Pierwsze wspólne święta, to było już coś, prawda? Od czasu młodzieńczego związku z Ronem, nigdy nie dotarła z nikim do tego etapu znajomości. Minerwa niechętnie, bo niechętnie, ale dała jej wolne od dyżurów na cały jeden tydzień.

Gdy tak rozmyślała, prawie wpadła na wychodzącego zza rogu Severusa Snape'a.

‒ Profesorze ‒ powiedziała, cofając się w ostatniej chwili. Tylko cudem uniknęli zderzenia.

‒ Uważaj, jak chodzisz, Granger ‒ mruknął, nie zaszczycając jej nawet pojedynczym spojrzeniem.

‒ Ja również życzę wesołych świąt ‒ zawołała za nim zgryźliwie.

Snape prychnął i przystanął na korytarzu.

‒ Czy ty myślisz, Granger, że możesz bezkarnie drwić sobie ze mnie? ‒ zapytał wściekły.

Zatrzymała się i odwróciła przodem do Mistrza Eliksirów.

‒ Ja drwić? ‒ zapytała niewinnie. ‒ Gdzieżbym śmiała.

Przez moment wyglądał na skonsternowanego.

‒ Nie zapominaj, Granger, że jestem twoim przełożonym ‒ warknął.

‒ I mężem ‒ zauważyła.

‒ Co stawia nas w bardzo niekomfortowej sytuacji ‒ prychnął.

‒ Nie zaprzeczę. Jednakowoż... ja naprawdę chciałabym życzyć ci wesołych świąt, Severusie ‒ powiedziała. Tak, była na niego wściekła za tę sytuacje w lesie, za to, jak ja zostawił na lodzie, za to jak traktował każdego dnia przez ostatnie tygodnie. Ale Święta były w jej mniemaniu czasem, w którym nawet Dupkom z Lochu należała się odrobina przebaczenia.

Parzył na nią z kpiną i niedowierzaniem.

‒ Czasem naprawdę cię nie rozumiem, Granger ‒ parsknął.

Wzruszyła ramionami.

‒ Wygląda na to, że jesteśmy w bardzo podobnej sytuacji.

Uniósł brwi.

‒ Chcę cię widzieć dziś wieczorem w moim gabinecie ‒ powiedział wreszcie, do reszty zirytowany.

Zamrugała zdumiona.

Wyspa Świętego Kolumba CZ.1 - SEVMIONE (Marriage Law) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz