XIV. It's a sair fecht

1.4K 108 25
                                    

* szkockie przysłowie oznaczające "To ciężka walka" (w znaczeniu walki życiowej)

Pod tekstem opowiadania znajduje się obrazek przedstawiający wygląd pisma celtyckiego Ogham i źródło.

Obudziła się z okropnym, mdlącym poczuciem porażki.

‒ Cholera jasna... ‒ wymamrotała. W ustach miała niesmak, łopatka bolała ją, odgnieciona po spaniu w jednej i tej samej pozycji przez całą noc. Zamrugała. Pierwszym, co zobaczyła przed sobą były te felerne jeansy, wiszące na krześle naprzeciwko łóżka.

Wcale nie piła poprzedniego dnia niczego, co zawierałoby procenty (a miała na to wielka ochotę) ale i tak czuła się skacowana.

Usiadła i potarła twarz dłońmi. Zaskakujące, jak bardzo ubodło ją zachowanie tego wstrętnego, samolubnego dupka. Chyba cała tajemnica stała za tym, że zaczęła go traktować, jak równego sobie, zwykłego człowieka, bez odpowiedniej rezerwy i przestrzeni na jego tradycyjne już personalne ataki. Chyba wydawało jej się, że nawet on ‒ po niemal dekadzie od wojny - powinien się zmienić, złagodnieć i może troszeczkę wyluzować.

Najwyraźniej była w błędzie. W najbardziej oczywistym i idiotycznym błędzie, jaki dotychczas popełniła podczas swojego niespełna trzydziestoletniego życia.

Westchnęła.

Jak przedstawiały się jej plany na ten i nadchodzące dni? Poza pracą w szkole zamierzała się zająć przetłumaczeniem wyrytych znaków Ogamu. Tyle na dziś. Planowała jeszcze przed weekendem udać się z wizytą do farmera Bruisa, zapytać, czy coś wie, czy coś widział. Zapewne przyda jej się w tym pomoc Mirandy, oczywiście jeśli kobieta się zgodzi. A może lepiej było zaaranżować to spotkanie zupełnie samemu? Tylko jak? Była tu obca, nikt poza Mirandą i właścicielami hotelu nie znał jej nawet z widzenia. Nie była dobra w gierkach towarzyskich, wszystkich tych kurtuazyjnych pochodach, podstępach i knuciu. Tutaj przydałby się spryt Ginny, a najlepiej kogoś ze Slytherinu. Znów westchnęła. Jedyny Ślizgon w zasięgu ręki właśnie wyśliznął się z jej uścisku.

A w nosie z nim!

Nie lubiła narzucać się ludziom, nie lubiła też czuć się wykorzystywana i odrzucana. A niestety jej charakter, jej automatyczna chęć niesienia pomocy często wpędzały ją w towarzyskie tarapaty...

Jak mogła zakładać, że Snape w ogóle będzie chciał współpracować, a co dopiero że będzie się dało z nim wytrzymać do końca tego pieprzonego roku... Najbardziej jednak denerwował ją fakt, że gdyby tylko chciał, Mistrz Eliksirów stanowiłby genialnego sojusznika w tej nierównej walce z Ministerstwem. I ‒ była tego absolutnie pewna ‒ na końcu obydwoje by na tym skorzystali. Przyjrzała się skopiowanym w Zakazanym Lesie znakom. Zanim zajmie się przepisaniem tego na łaciński alfabet i translacją, musi zaczerpnąć trochę powietrza.

Wstała, ubrała się i wyszła.

Szła gruntową drogą rozmiękłą i wąską, tę samą, którą trafiła tu z hotelu. Tym razem jednak podążyła dalej, w stronę Crepigill. Mijała domy, rozległe rudawe łąki zasłonięte przez powyginane gałęzie przystrzyżonego żywopłotu. Na trawie pasły się krowy, niebo było stalowoszare a wiatr wiał, plącząc jej i tak pogrążone w nieładzie włosy. Gdy wychodziła zza zakrętu ‒ twarz przysłonięta przez niesforne kosmyki, poczuła nagłe zderzenie.

Prawie upadła, jednak czyjaś dłoń w porę ją przytrzymała.

Męski głos wymamrotał coś niezrozumiałego.

Przeprosiła, odgarniając włosy z oczu.

‒ To te cholerne włosy ‒ usprawiedliwiła się.

Szczupły brunet uśmiechał się sympatycznie.

Wyspa Świętego Kolumba CZ.1 - SEVMIONE (Marriage Law) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz