25. Odszczekaj to durna omego

1.2K 72 39
                                    

- Harry! - krzyknął przestraszony Tomlinson, gdy brunet prawie upadł na podłogę, najszczęście szatyn złapał go w ostatnim momencie, od razu zawrócił i pomógł młodszemu usiąść bezpiecznie na łóżku.

Niebieskooki strasznie się wystraszył i nadal się bał o bruneta, ponieważ był blady jak ściana i zapewne sam nie wiedział co się dzieje. Louis zaczął obwiniać siebie, że omega się źle czuje, ponieważ przecież to on wymyślił głupie gilgotanie.

- Co się dzieje Hazz? Coś z dziećmi? Boli cię coś? Przynieść ci wody? Zawołać mamę? - pytał wystraszony alfa. - Jedziemy do szpitala - zarządził starszy i spojrzał na omegę, któremu wracały powoli kolory.

- Boję się Lou - powiedział cichutko Harry i również spojrzał na szatyna, tylko, że zielone oczy były pełne łez. Starszy szybko do niego podszedł i mocno przytulił, choć sam miał wiele obaw.

- Pojedziemy do szpitala, dobrze? - zaproponował alfa, już spokojniej i wziął delikatnie młodszego na ręce, który mocno się do niego przytulił. Szybko zszedł na dół, biorąc po drodze ich kurtki z przedpokoju i postawił na chwilę bruneta, by obydwoje mogli się ubrać, później znowu wziął go na ręce i zaniósł do samochodu, do którego sam później wsiadł.

- Myślisz, że coś się stało dzieciom? - zapytał nadal wystraszony Harry i spojrzał na starszego, gdy po dłuższej chwili wjechali na parking pod szpitalem. - To moja wina? - zapytał cichutko, a szatynowi łamało się serce gdy to słyszał, ponieważ brunet w tym wszystkim był najmniej winny.

- Hazz to nie twoja wina - powiedział, gdy zaparkował auto i mocno przytulił młodszego chłopaka. - A po drugie nie wiemy co się dzieje, tak? Nie jest powiedziane, że coś się dzieje dzieciom - zauważył Louis i pocałował Harry'ego w czoło.

W szpitalu przyjęli ich zaskakująco szybko, co pewnie było związane z ich stanowiskami, co z jednej strony nie cieszyło młodszego, ponieważ uważał, że to nie powinno decydować o tym jak szybko zostaną przyjęci, uważał że powinni teraz czekać tak jak inni w kolejce. Ale z drugiej bardzo martwił się o ich szczenięcia i jak najszybciej chciał dowiedzieć się czy wszystko z nimi w porządku.

Młody pielęgniarz zaprowadził ich do pustej sali, gdzie miał zrobić brunetowi podstawowe badania, zanim nie przyjdzie lekarz. Louis średnio, a raczej wogule nie cieszył się, że mężczyzna będzie badał Harry'ego, ponieważ czuł od niego alfę i to nie połączoną, więc wilk szatyna groźnie się jeżył i warczał ostrzegawczo, zasłaniając omegę młodszego, swoim ciałem. Sam Harry również nie cieszył się z obecności mężczyzny i czuł jego obrzydliwy wzrok na sobie, a negatywne emocje jakie czuł od szatyna wcale nie pomagały w uspokojeniu się.

- Mógłby pan zobaczyć czy lekarz już idzie? - zapytał szatyna, pielęgniarz.

- Wolałbym nie - warknął w jego stronę i czuł jak Harry wystraszony, wzmacnia uścisk na jego ręce.

- Nalegam - powiedział, twardo stojąc przy swoim mężczyzna.

- A ja nalegam, żebyś się zamknął - warknął poraz kolejny Tomlinson, zirytowany zachowaniem młodego lekarza.

- Wie pan, że muszę zbadać pacjenta, a pan to utrudnienia. Chciałabym zrobić to jak najszybciej i by lekarz też jak najszybciej tutaj przyszedł, ale jeśli pan po niego nie pójdzie to będziecie tutaj siedzieć jeszcze dłużej niż to planowane i będziecie się użerać ze mną - powiedział pielęgniarz z chytrym uśmiechem, ponieważ wiedział, że wygrał.

- Zaraz wrócę Hazz, nie denerwuj się i pamiętaj o dzieciach, dobrze? - zapytał szatyn, a zielonooki skinął głową. - Będę z powrotem za dwie sekundy - powiedział i pocałował młodszego w czoło oraz nosek, a mężczyznę spiorónował wzrokiem, który mówił "tkinij go choćby palcem, a nie dożyjesz jutra"

MÓJ WILCZEKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz